Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Minister przesolił z zakazami. Minął tydzień. Zdrowe żywienie trzeba też oprzeć na zdrowym rozsądku

Redakcja
Jeszcze nie ucichły jęki ajentów szkolnych sklepików, którym pod koniec sierpnia zakazano handlu słodkimi napojami, chipsami i batonikami, a już zaczęły utyskiwać kucharki ze szkolnych stołówek i intendentki. Powodem jest to samo rozporządzenie ministra zdrowia, określające też składniki i sposoby przyrządzania stołówkowych obiadków.

Szkolne sklepiki nie budzą we mnie przyjemnych wspomnień. Już od podstawówki wolałem robić zakupy – w drodze do szkoły albo na dużej przerwie – w zwykłych sklepach w pobliżu „budy”. Pamiętam, że ja i moi koledzy z rzadka wybiegaliśmy do nich po słodycze. Woleliśmy chałkę albo bochenek świeżego, jeszcze ciepłego chleba, a do popicia maślankę. Nie wiem, czy takie przysmaki przypadłyby do gustu współczesnym dzieciakom. Zwracam tylko uwagę na to, że trudno będzie zmusić uczniów do radykalnej zmiany diety. Szkolne sklepiki powinny zaś istnieć, ale nie jako prywatny biznes. Oddajmy je samorządom uczniowskim. Niech sami uczniowie, pod dyskretną kontrolą nauczycieli, główkują, co i za ile najchętniej kupiliby na przerwie oni sami i ich koledzy – oczywiście z zachowaniem przepisów dotyczących zdrowego żywienia. Byłaby to świetna praktyczna lekcja nie tylko ekologii i dietetyki, lecz także przedsiębiorczości.
Zdziwiły mnie natomiast bardzo surowe wytyczne, dotyczące szkolnych obiadów. Kuchnia bez soli, maggi, kostek rosołowych czy kwasku cytrynowego. W ilu polskich domach tak rygorystycznie podchodzi się do zasad żywienia? Podejrzewam, że w bardzo nielicznych, zwłaszcza jeśli chodzi o sól. Ograniczać jej używanie - to rozumiem i sam stosuję. Ale żeby w ogóle usunąć sól z kuchni? Smażone potrawy najwyżej raz w tygodniu – to jeszcze można zaakceptować. Z kolei zalecenie, by cukier bezwzględnie zastąpić miodem, to gruba przesada. Nie tylko dlatego, że nie wszystkie małe misie lubią miód. Istotne jest i to, że nie w każdym przepisie można cukier zastąpić miodem bez popsucia smaku potrawy.
Najbardziej karkołomne będzie skalkulowanie zdrowych obiadków w cenie nieodbiegającej od ubiegłorocznej. Proszę zastanowić się, ile kosztuje zdrowe, ekologiczne drugie danie w porządnej restauracji. Poniżej 30 złotych się nie zejdzie. Tymczasem szkolne obiady muszą kosztować jedną dziesiątą tej ceny albo niewiele więcej. Nie ma cudów: za dziesiątaka nie kupi się dobrego żółtego sera czy kiełbasy. W takiej cenie w markecie mogą być jedynie wyroby seropodobne czy kiełbasopodobne o bardzo podejrzanym składzie. Ta sama prawda odnosi się do składników obiadowych potraw. By utrzymać cenę 3,50 zł albo 4 zł, kucharki i intendentki gdzieś będą musiały przymknąć oko na jakość. Nie będzie soli, tylko zioła, nie będzie cukru, tylko miód. Ale w zamian za to warzywa i mięso trzeba będzie kupić gorszego gatunku. Obawiam się, by końcowy efekt tych kombinacji nie pasował do przysłowia: Zamienił stryjek siekierkę na kijek.
Cieszę się natomiast, że rząd, a przede wszystkim minister edukacji, na początku września zwrócił uwagę rodzicom, że ubezpieczenie dziecka za pośrednictwem szkoły jest nieobowiązkowe. Jeśli rodzice chcą finansowo pomóc szkole, mogą to zawsze zrobić, hojnie składając się na budżet Rady Rodziców. Lepsze to niż nabijać kabzę ubezpieczalniom w zamian za groszowe stawki odszkodowań i drobne prezenty z ich strony dla szkoły.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!