Kiedy likwidowano przymusowy pobór do wojska wszyscy - od polityków do generałów - chodzili uśmiechnięci mówiąc, jak to teraz będzie nowocześnie w naszym wojsku, jak to w mundurach chodzić będą już tylko ci, którzy chcą, a nie ci, którym siłą lub podstępem kamasze założono i jak ta nasza armia będzie wyposażona. Szybko się jednak okazało, że to tylko marzenia, bo nawet w armii amerykańskiej, która dla naszych żołnierzy od lat jest niedoścignionym wzorem, rekrutów szuka się wszelkimi sposobami, plakaty przeróżne drukuje, w telewizji reklamy emituje, wychwalając zalety przyszłości w mundur ubranej, oczywiście, milczeniem pomijając fakt, że w tym mundurze trzeba teraz coraz częściej po prawdziwym polu bitwy biegać.
<!** Image 2 align=none alt="Image 159691" sub="Każdy żołnierz marzy o tym, by jak inowrocławski generał Andrzej Przekwas (w środku) nosić generalski wężyk i lampasy na spodniach / Fot. Nadesłane">Bo czasy, kiedy do koszar szło się na 7 rano, a wychodziło o 15, po drodze jeszcze o kasyno zahaczając, odeszły już bezpowrotnie. Teraz każdy, kto do wojska się zgłosi, musi się liczyć z tym, że wcześniej czy później na jakąś wojnę trafi i gdy zabijać tam będzie wrogów, to medal i awans dostanie, ale jak się pomyli i jakiś cywilny dom ostrzela, na pewno pójdzie siedzieć. Więc mimo kampanii reklamowych, generalskich uśmiechów i tych kilku F-16, które na wyposażeniu polskiej armii są, kolejek jakoś do koszar nie widać. Ale, że życie nie znosi pustki, wymyślono więc szkolenia. Szkoli się więc każdego, kogo można - rezerwistów, którzy już nawet nie pamiętają, że w ogóle w wojsku byli, kobiety, które ładnie w mundurach wyglądają i panów wabią, a ostatnio też tych, którzy do wojska sami chcą, ale - przynajmniej na razie - nie mogą. Dzięki temu w koszarach nadal gwar i głośne rozkazy słychać, a w razie wojny każdy będzie wiedział, gdzie karabin ma lufę, gdzie kolbę i z której strony pociski lecą.
<!** reklama>Niestety, wraz z reorganizacją polskiej armii zabrano jej też sporo pieniędzy. W efekcie dowódcy oszczędzają, na czym się da. Jednostki sprzedają racje żywnościowe w magazynach na ciężkie czasy przetrzymywane, do pilnowania koszar prywatne firmy zatrudniają, bo stróż na wartowni podobno jest tańszy od żołnierza i nie trzeba mu później 48 godzin wolnego dawać, a z każdym miesiącem coraz więcej cywilnych pracowników wojska dostaje wypowiedzenia. Tylko w Inowrocławiu z pracą w ten sposób pożegnało się około stu osób. Ale że to cywile, więc wojskowym rozkazem opuszczenia pracy się za bardzo nie przejęli i po sprawiedliwość do sądu poszli. Cywilnego. I nawet jeśli sprawy nie wygrają, to zawsze mogą jako chętni do służby przygotowawczej lub Narodowych Sił Rezerwowych się zgłosić i znowu karierę w kamaszach zacząć. Bo tam ramiona dla rekrutów są otwarte.