Najpowszechniejsze wyzwisko: „pe...e je...ny!”. Największy strach: gdy atakuje publika, a boisko nie ma ogrodzenia. Stawka za mecz: 74 zł netto. Meczów w piłkarskiej A klasie nie sędziuje się dla pieniędzy.
<!** Image 3 align=none alt="Image 219637" sub="Na derbach Victoria Lisewo - Wojownik Wabcz sędzia Jacek Kowalski po żołte kartoniki zmuszony był sięgać aż siedem razy. Raz też pokazał czerwoną kartkę. - Arbiter musi panować nad zawodnikami, nie dać sobie wejść na głowę i nigdy nie tracić zimnej krwi.To nie jest proste, szczególnie podczas derbów - mówi. Fot.: Jacek Smarz">
Sobota, 24 sierpnia, godz. 17.00. Rozpoczyna się niesamowicie zacięty mecz Victoria Lisewo - Wojownik Wabcz. Raz, że to derby. Dwa, że Wojownik to beniaminek w A klasie, który podebrał gospodarzom kilku zawodników. Trzy, że silną grupą przyjechali kibice z Wabcza.
<!** reklama>
- Będzie się działo - czuje przez skórę Jacek Kowalski. Dla niego to debiut w roli sędziego „na środku” w A klasie. Dotąd w tej klasie rozgrywek (niżej jest tylko B-klasa) biegał najwyżej z chorągiewkami jako liniowy. Dziś pilnie przygląda mu się obserwator PZPN Jerzy Gawarkiewicz.
Czerwona za „k...wę”
Jak na A klasę boisko w Lisewie prezentuje się dobrze. Jest ogrodzenie, które oddziela murawę od publiczności, są trybuny (ok. 200 kibiców, czyli dużo), przyzwoite szatnie, nagłośnienie, spiker, lekarz w gotowości.
Gra jest chwilami brutalna. Derbowe emocje widoczne są nie tylko na trybunach, ale i na boisku. Rywale nie przebierają w słowach i nie cofają nóg. Pod koniec meczu Jacek Kowalski ma już na koncie siedem żółtych kartek. Mimo wysiłków obu stron wynik wciąż jest bezbramkowy. Sędzia podnosi do góry trzy palce, czyli dolicza trzy minuty dodatkowej gry.
- Moja, moja!!! - krzyczy w 91 minucie bramkarz Wojownika, przez cały mecz broniący bez zarzutu. Tym razem jednak piłka ląduje w siatce i jest 1:0 dla Lisewa. Ostatnie dwie minuty gry oznaczają więc rozpaczliwą próbę wyrównania przez przyjezdnych.
W pewnym momencie napastnik w polu karnym kopie piłkę w rękę obrońcy. „Karny!!!!” - drą się piłkarze i kibice z Wabcza. Ale sędzia jedenastki nie dyktuje (słusznie, jak stwierdzi później obserwator).
- Jak sędziujesz, k...wa! - krzyczy do arbitra zawodnik gości. Ten wlepia mu żółtą kartkę. Ponieważ jest to już druga, w górę podnosi też czerwony kartonik. Mecz się kończy, lisewianie szaleją z radości, a wabczanie przeklinają.
Kamienna twarz arbitra
- Sędziowanie nauczyło mnie samokontroli. Nieraz człowiek miał ochotę odszczeknąć się wulgarnemu piłkarzowi. Ale arbiter nie powinien pozwalać sobie na takie emocje. Mogę ukarać ubliżającego mi zawodnika żołtą kartka i tyle. Żadnych dyskusji na boisku prowadzić nie należy - podkreśla Jacek Kowalski.
W myśl przepisów, sędzia nie ma też prawa zwracać się do piłkarzy per „ty”. Nawet, jeśli ci łamią zasady i tykają go, na dodatek okraszając pretensje łaciną. Arbiter zwraca się do sportowca bezosobowo („Proszę się odsunąć”), tytułując go numerem koszulki („Ósemka, proszę się odsunąć!), albo - jeśli go zna - po prostu panie Marku czy panie Zdzisiu.
Kontakty z A-klasową publicznością to wyższa szkoły jazdy. Z jednej strony nie można być sztywniakiem. Jak krzyczą zza płotu: „Ile do końca?”, lepiej odpowiedzieć, że kwadrans. Niewiele kosztuje, a buduje pozytywną więź. Na cuda jednak nie ma co liczyć. Mięso z trybun najniższych klas rozgrywkowych i tak poleci. - „Ku...y” i „ch..e” to dziś najdelikatniejsze epitety, którymi na okrągło jesteśmy raczeni - przyznaje Jacek Kowalski.
Jako sędzia z Torunia często wyzywany jest też od „Rydzyków”, „biskupów” i „papieży”. Obserwuje też wyjątkową skłonność lokalnych kibiców do budowania rozległych, wulgarnych historii, w których przewijają się wątki orientacji seksualnych i zoofilskie. Przykład: „Te, sędzia, ty pedale je...ny, zostawimy cię na boisku i świnia cię wyr...a” (autentyk).
Mecze za skrzynkę wódki
Pieniędzy w najniższych klasach rozgrywkowych nie ma wiele. Piłkarze najczęściej grają za friko, inkasując czasem jakieś drobne za dojazdy na treningi. Trenerzy najczęściej są miejscowi i dostają po kilkaset złotych miesięcznie. Kluby zależne są od gestu gminnych władz, a Pana Boga za nogi złapały te, które pokochał jakiś właściciel masarni czy tartaku. A sędziowie?
- Głównemu arbitrowi w A-klasowym meczu klub (gospodarze) płaci 74 zł netto plus kilometrówkę - zdradza Jacek Kowalski. - Tymczasem moim zadaniem jest dojechać na miejsce przynajmniej godzinę przed meczem, sprawdzić dane zawodników, boisko, dobór strojów sportowych itd. Potem sędziowanie, a po meczu - przygotowanie szczegółowego protokołu. Na mecz do Lisewa wyjechałem z Torunia o godz. 15, a wróciłem po 20. Tego nie robi się dla kilkudziesięciu złotych.
Inny obowiązek arbitra to utrzymanie formy: fizycznej i intelektualnej. Co pół roku podlega on weryfikacji. Przechodzi tzw. test wiedzy (na 30 pytań prawidłowo zaliczyć trzeba minimum 21), biega 6 razy po 60 metrów na czas i poddaje się tzw. testowi interwałowemu (12 okrążeń naprzemiennie: 150 m biegu, 50 m marszu). Jeśli nie mieści się w czasie, spada do niższej ligi.
<!** Image 5 align=none alt="Image 219639" sub="Jackowi Kowalskiemu (w środku) w Lisewie pomagali Mikołaj Chromiński (z prawej) oraz Piotr Drogowski, obaj z Ciechocinka. Fot.: Jacek Smarz">
Korupcja? W A klasie może co najwyżej przybrać formę świniaka, skrzynki wódki (pamiętna historia ratowania przed spadkiem Saturna Ostrowite w 2009 roku), no ewentualnie tysiaka dla sędziego. Korupcjogenne propozycje zdarzają się przy okazji meczów decydujących o awansach i spadkach. - Pomijając pryncypia, to kto normalny ryzykowałby reputację dla takich dóbr? - pyta retorycznie Jacek Kowalski.
Żona na mnie nie krzyczy...
Bywa wulgarnie, niebezpiecznie, niezasłużenie przykro (to wtedy, gdy jedzie się do wsi, w której w ostatniej kolejce inny sędzia popełnił ewidentny błąd - trzeba wypić nawarzone przez niego piwo). Nie ma z tego kokosów, czas i nerwy poświęcić trzeba. Dlaczego więc jest się sędzią w A klasie?
- Towarzystwo jest świetne - podaje pierwszy argument Jacek Kowalski. I wylicza, kto sędziuje w jego podokręgu: nauczyciele, radca prawny, żołnierz zawodowy, pięć przesympatycznych pań, radny. On sam jest rajcą z ramienia PiS w Radzie Miasta Torunia. Najciekawiej bywa, gdy mecz ma sędziować wspólnie z Grzegorzem Sosnowskim - radnym z Chełmży i asystentem posła Jerzego Wenderlicha (SLD). Uuuu, wtedy spory polityczne toczą już w drodze na miejsce rozgrywek.
- Sędziuje się z pasji, miłości do futbolu i całej jego otoczki: stadionowej atmosfery, rywalizacji, podróży, smaku piwa wypitego z kolegami po meczu. Sędziowanie w moim przypadku to też zdecydowane plusy w życiu osobistym. Jakie? Żona w domu na mnie nigdy nie krzyczy, bo wie, jak wyzywają mnie na meczach - śmieje się Kowalski.
Nie krzyczała nawet wtedy, gdy rok po ślubie posiał w stadionowej trawie obrączkę. Standardowo poprosił o zdjęcie biżuterii przez zawodników. Któryś wytknął mu, że sam ma na palcu obrączkę. Zdjął i schował do kieszeni spodenek. Po meczu musiała mu wypaść, gdy wyjmował protokół. I tyle widziano symbol jego małżeństwa...**