Albo zainwestujemy w nowoczesne zakłady utylizacji odpadów, albo wkrótce zasypie nas góra śmieci.
Polska jest europejskim ewenementem. Tylko u nas prawo mówi, że śmieci są własnością firmy, która je wywozi. W Europie jest nim samorząd.
- Powinno być to zadanie własne gminy - uważa Janusz Bordewicz, zastępca dyrektora Wydziału Gospodarki Komunalnej i Ochrony Środowiska Urzędu Miasta Bydgoszczy. - Miasto ma jedynie słabe narzędzie do tego, żeby skierować strumień odpadów w miejsce, na którym mu zależy: pozwolenie na wywóz śmieci - mówi dyrektor.
<!** reklama>Dlaczego to takie ważne? Bo spalarnia staje się rentowna dopiero od pewnego progu śmieci, które muszą być tam „trawione”. O ten problem rozbił się grudziądzki ratusz.
- Mieliśmy austriackiego inwestora, który chciał nam postawić spalarnię, oczekiwał jednak, że będziemy dostarczać tam rocznie minimum 50 tysięcy ton odpadów. A takiej deklaracji złożyć nie mogłem - twierdzi Robert Malinowski, prezydent Grudziądza.
W Bydgoszczy powinny działać przynajmniej trzy spalarnie. Tyle, ile jest ich w Wiedniu. W stolicy Austrii pracują właściwie w centrum miasta i nie budzą negatywnych emocji. - Bo to czysta technologia - zapewnia dyrektor Bordewicz.
Miasto staje przed trudnym wyborem - albo spalarnia i, co wielce prawdopodobne, towarzyszące inwestycji protesty części mieszkańców, albo marsz w stronę poważnych, „włoskich” problemów, które oglądać można na ekranach telewizorów. Jak szybko spalarnia może rozwiązać nasze kłopoty na wysypiskach, świadczy fakt, że z całości odpadów, które trafiają do takiego zakładu, po procesie utylizacji zostaje zaledwie 3 procent popiołów. Jak po takim „liftingu” odpocznie wysypisko w Żółwinie, można sobie tylko wyobrazić.