Słowa te piszę w chwili, kiedy mamy do czynienia z bezprecedensową sytuacją - p.o. prezydenta kraju, marszałek Sejmu złożył swój urząd (a nawet oba), bo jest prezydentem elektem, w związku z czym p.o. marszałka jest wicemarszałek, a p.o. prezydenta - marszałek Senatu.
<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/czarnowska_ewa.jpg" >Sytuacja ta trwała kilka godzin, bo ten prawny zawijas już się wyprostował. Marszałek Borusewicz z pewną dozą humoru zapowiedział wcześniej, że nie będzie swojej nadwładzy wykorzystywał w żaden sposób, ale zachęciło to wielu do zabawy w spekulację: gdybym był przez chwilę prezydentem RP to... Pojawiały się głosy, by zorganizować wielką imprezę albo wypowiedzieć wojnę któremuś z sojuszników. Pośród osób przepytanych przez „Express” w ulicznej sondzie nie było takiej radosnej twórczości, dominowały poważne życzenia i postulaty. Podobnie racjonalnie interpretowane są wyniki wyborów.
Polskę rozdartą na „A” i „B” - między elektorat Bronisława Komorowskiego i Jarosława Kaczyńskiego - określa się często (uogólniając) jako podzieloną na bogatych i biednych, lepiej i gorzej wykształconych, tych zaradniejszych i mniej. Dzień po ogłoszeniu oficjalnych danych przyłożyliśmy je także do mapy Bydgoszczy. I one okazały się pożywką do analiz socjologicznych. W najbardziej dynamicznie rozwijających się dzielnicach i gminach podmiejskich górą był kandydat PO. Lokalni zwolennicy pretendenta PiS twierdzą, że ich człowiek lepszy wynik osiągnął w tych częściach Bydgoszczy, które są zdegradowane gospodarczo przez władze niekierujące się solidarnością społeczną. I wyrazili nadzieję, że nikt się nie będzie na nich za to jeszcze bardziej odgrywał, bo to głupie. Fakt, myślenie w taki sposób jest arcygłupie.
Prawdziwe życie jest gdzie indziej. Ta maksyma może też znaleźć zastosowanie w Bydgoszczy, tętniącej w tym tygodniu żywiołowością młodzieży w... każdym wieku. Tego samego dnia centrum opanowali młodzi muzykanci i tancerze, którzy zlecieli się z całego świata na Bydgoskie Impresje Muzyczne. Pewnie się trochę zdziwili, kiedy zobaczyli na głównej ulicy paradę seniorów zdobnych w kolorowe kapelusze. Każdy z nich zapewniał, że mierzi go opowiadanie o chorobach i nudzenie się na własnym tapczanie. Wnuki wnukami, ale: „Życie na emeryturze jest ciekawe. W każdy poniedziałek chodzę na wieczorki taneczne i bardzo dobrze się tam bawię. Prowadzimy też kabareciki i, chociaż trzeba się do nich dużo uczyć na pamięć, wciąż występuję” - deklarowała 81-letnia uczestniczka. Wigoru pewnie nie muszą jej zazdrościć goście BIM, bo nie widzą obciachu w wykonywaniu dynamicznego repertuaru folklorystycznego. Więc niosło się przez miasto echo rodzimych hołubców i gruzińskich popuri... Sama impreza też już dociągnęła do słusznego wieku, bo odbywa się po raz 33. Jak widać, wszystko co stare, okazuje się u nas nadzwyczaj jare.
Ogórkowy sezon „Express” stara się traktować jednak dość poważnie. W poszukiwaniu wakacyjnych tematów ruszyliśmy - najdosłowniej - na ulice. Na wniosek mieszkańców zajęliśmy się metodologią ich nazywania. Okazało się, że (a to dobry prognostyk dla reporterskiego tematu) zagadnienie poruszyło również kolegium dziennikarzy. Każdy z nas podawał kilka przykładów nazw, które z jakiegoś powodu wydały mu się absurdalne. Albo patron zasłużony, a droga podła, albo miano tak długie, że nie mieści się w żadnym dokumencie. A to nazwana ulica, przy której nie ma ani jednego domu, a to - po prostu - tak brzydkie określenie, że wstydzimy się przyznać, gdzie mieszkamy.
A najśmieszniejsze jest to, że tego bałaganu nie można opanować.
Z jednej strony mamy bowiem tak wielki legion zasłużonych dla miasta, że trzeba by ciąć drogi, by je nimi obdzielić. Z drugiej - historyczne zaszłości i administracyjne uwarunkowania, które te różne absurdy przyspawały do naszych ulic na zawsze. Więc bez dżi-pi-esa nie poradzisz. I rozum go nie zastąpi.