https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Mecz z Peerelem

Jarosław Reszka
Dwudziestolecie odzyskania skarbu demokracji z dobrodziejstwem inwentarza, czyli w sporej części śmietnika, mogliśmy świętować według możliwości i upodobań. Komu bliżej do skarbu, na gali w Krakowie, komu bliżej do śmietnika - z galonem piwa.

Dwudziestolecie odzyskania skarbu demokracji z dobrodziejstwem inwentarza, czyli w sporej części śmietnika, mogliśmy świętować według możliwości i upodobań. Komu bliżej do skarbu, na gali w Krakowie, komu bliżej do śmietnika - z galonem piwa.

<!** Image 2 align=right alt="Image 121875" sub="Dziś stadion Brdy i jego otoczenie mogłoby posłużyć za plener do kontynuacji przygód Mad Maksa na Ziemi zniszczonej przez nuklearną katastrofę / Fot. Tadeusz Pawłowski">W Bydgoszczy zresztą nie było większego, a właściwie żadnego wyboru. Mnie, któremu piwo od pewnego czasu nie podchodzi, wpadł do głowy durny, jak to na trzeźwo, pomysł. Postanowiłem odwiedzić miejsca, w których pod koniec nocy totalitaryzmu zdarzyło mi się kopać piłkę. Nie klepiska za trzepakiem albo garażem, lecz sportowe przybytki z prawdziwego - wtedy - zdarzenia. Umyśliłem sprawdzić, jak tam zadziałała niewidzialna ręka rynku.

Sentymentalną podróż rozpocząłem od ulicy Żwirki i Wigury, obok której, jakoś tak na początku lat osiemdziesiątych, kulałem futbolówkę na treningowym boisku Budowlanego Klubu Sportowego. Tuż obok piętrzyły się ziemne wały budowanego stadionu. Wcale nie na miarę kameralnego mikrusa, lecz wały dumne, strome. Gdyby doczekały ławek, pewnie mogłyby pomieścić nie mniej kibiców niż stadion Zawiszy przed ostatnią przebudową. W gazetach czytałem wtedy, iż obok powstanie basen z fizjoterapią, hala sportowa i inne cudeńka. Junior, który dziś odpali Internet i poszuka satelitarnej mapy Bydgoszczy, zauważy w tym miejscu szare linie przypominające twórczość ufoludków pod Wylatowem. Schodząc na ziemię, odnajdziemy zaiste przyziemny obrazek. Obok stadionu przycupnął parking skrzyżowany ze szrotem. Ziemne wały zarosły trawą i mogą teraz skusić jedynie archeologów poszukujących śladów prasłowiańskiego osadnictwa. Przed wałami tablica oferująca sprzedaż pod budownictwo mieszkaniowe ponad siedmiu hektarów gruntu, za wałami - smużka bieżni gdzieniegdzie wysypanej żwirem i wieżyczki z opon, podpowiadające, że jeśli ktoś tutaj sport jeszcze uprawia, to na pewno nie jest piłka nożna ani lekka atletyka. Wyczytałem gdzieś, że przed wojną w tym miejscu rozciągał się pokaźny majątek ziemski, odkupiony na progu niepodległości przez zamożnego kupca Maksymiliana Sentkowskiego. Jegomość ów miał w mieście pyszne sklepy, fabrykę zapałek i fabrykę cygar. Jeśli trafił do nieba i zza chmurek spogląda na swoje gniazdo w wolnej i wolnorynkowej znowuż Polsce, rozanielony raczej być nie może.

<!** reklama>Przy Powstańców Warszawy, na kolejarskich włościach też kopałem piłkę tylko na bocznym boisku. Patałachom na główną płytę trzecioligowej, a krótko nawet drugoligowej Brdy wstęp był -słusznie - surowo wzbroniony. Kilkanaście lat później w tym samym miejscu stałem za bramką, której bronił mój syn w turnieju uczniowskich szóstek. Brda już wtedy dawno straciła zdrowie, ale bokami jeszcze robiła. Dziś i stadion, i jego otoczenie mogłoby posłużyć za naturalny plener do kontynuacji przygód Mad Maksa na Ziemi zniszczonej przez nuklearną katastrofę. Od kilku lat mówi się o stworzeniu w tym miejscu mieszkaniowego raju - w końcu to rogatki śródmieścia. Ale życie za rogatki nie wraca, ekshibicjonistycznie pokazując trupa sportu kierowcom chętnie omijającym tą trasą korki na Artyleryjskiej.

Na deser zostawiłem sobie fantazyjny kontur stadionu Chemika, z którym wiążą się moje najcieplejsze wspomnienie. Przez kilka lat miałem go tuż za kuchennym oknem i nawet ubijałem na nim bieżnię, zaprzężony do walca podczas wykpiwanych dziś czynów społecznych. Ale też Chemik wyglądał wówczas jak spod igły. Także dziś murawa tam taka, że nie tylko Irlandczycy z Dublina mogliby pozazdrościć. Reszta, niestety, to stadion X-lecia we wstydliwej miniaturce. Czy to jednak wystarczający powód, by rozjechać go buldożerami i zamurować blokami?  Dlatego trzymałem kciuki za mieszkańców Wyżyn, którzy walczyli o jego uratowanie. I choć na stadion zapadł już urzędniczy wyrok, kciuków nadal nie puszczam.

Po drodze do domu zahaczyłem jeszcze o stadion na Słowiańskiej - jedyny obiekt mojej kopanej młodości, któremu - pod egidą TKKF - nie pozwolono zmarnieć. Ba, wyraźnie wypiękniał. Wychodzi na to, że w zaawansowanym kapitalizmie porządnie gospodarować potrafią jedynie społecznicy.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski