W Ergo Arenie polscy siatkarze zrobili to, co do nich należało. Po bolesnym nokdaunie, jaki zaliczyli na PGE Narodowym w inauguracyjnym meczu z Serbią, podnieśli się z kolan i pokonali Finów i Estończyków. Nie można powiedzieć, że rywali znokautowali, a raczej wygrali na punkty. Niemniej jednak znacząco poprawili morale w zespole i zyskali pewność siebie.
Pojedynek z Estonią ostatecznie nie okazał się dla naszych reprezentantów walką o być albo nie być w turnieju. A wszystko za sprawą Serbów, którzy pokonali Finlandię 3:0. Tym samym drużyna Nikoli Grbicia zapewniła sobie pierwsze miejsce w grupie, a biało-czerwoni mogli być już pewni gry w barażu o ćwierćfinał. Jedyna niewiadoma dotyczyła tego, z kim podopieczni trenera Ferdinando de Giorgiego się w nim zmierzą. Tak naprawdę rywala... mogli sobie wybrać. Gdyby przegrali, wówczas trafiliby na Bułgarów. Jako że jednak pewnie ograli Estonię, dziś zmierzą się ze Słowenią.
- Nie było mowy o żadnych kalkulacjach. Chcieliśmy wygrać dla kibiców. Oni przyszli do hali po to, by nas dopingować i zobaczyć nasze zwycięstwo - zapewnia Paweł Zatorski, libero reprezentacji Polski.
O tym, że biało-czerwoni nie chcieli kombinować przed meczem, przekonuje też Mateusz Bieniek.
- Tak, wiedzieliśmy, że mamy już zapewniony awans, ale chcieliśmy zrobić wszystko, by zająć drugie miejsce w grupie. Cieszymy się, że to nam się udało. Mecze w Ergo Arenie nie były dla nas łatwe. Rywale stawiali mocny opór. My na szczęście zachowaliśmy chłodną głowę - dodaje środkowy polskiej kadry.
Bieniek rozegrał w Ergo Arenie dwa przyzwoite zawody. A przecież jeszcze niedawno wydawało się, że w ogóle nie zobaczymy go w mistrzostwach Europy, bo tuż przed imprezą nabawił się urazu kostki. Na szczęście okazał się on niegroźny.
- Co prawda nie jest jeszcze idealnie, ale nie odczuwam już większych dolegliwości i ból nie przeszkadza mi w graniu - mówi Bieniek.
Środkowy reprezentacji Polski, wraz z kolegami z drużyny i całym sztabem, wczoraj, o godz. 8.30, wylecieli z gdańskiego lotniska do Krakowa. Cała podróż przebiegała bez zakłóceń i trwała zaledwie 55 minut. Na regenerację dużo czasu biało-czerwoni nie mają. Mimo to, sił nie powinno im zabraknąć, podobnie jak ambicji.
- Do Krakowa na pewno jedziemy z podniesionymi głowami, bo po tym, co wydarzyło się w Warszawie, udało nam się powstać. Niemniej jednak musimy pamiętać, że jeszcze niczego nie osiągnęliśmy. Nie ma zatem w zespole huraoptymizmu - stanowczo podkreśla Michał Kubiak, kapitan naszego zespołu.
Z radości Polacy na razie nie skaczą, bo rzeczywiście nie ma ku temu powodów. A ci, którzy już widzą naszych siatkarzy w ćwierćfinale mistrzostw Europy z Rosją, raczej powinni ostudzić swoje nastroje. Słowenia to zespół, który śmiało można umieścić już wśród tych z europejskiej czołówki. Przesada? Dwa lata temu, podczas odbywających się w Bułgarii i Włoszech mistrzostw Starego Kontynentu, Słoweńcy byli sprawcami największej sensacji. Zdobyli wówczas tytuł wicemistrzów Europy. O potencjale tego zespołu boleśnie przekonali się m.in. biało-czerwoni, kiedy to odpadli w bezpośredniej rywalizacji w ćwierćfinale. Później pogromcy Polaków ograli Włochów, a dopiero w walce o złoto musieli uznać wyższość Francuzów.
Wyniki Słoweńców w tej edycji mistrzostw Europy mogą być natomiast złudne. Drużyna wygrała w grupie co prawda tylko z Hiszpanami 3:0, a w starciach z Rosją i Bułgarią poległa 0:3, ale w obu tych pojedynkach bardzo wysoko zawieszała poprzeczkę swoim rywalom. A co do polskich siatkarzy - można powiedzieć, że z najbliższymi rywalami znają się jak łyse konie. Przed startem turnieju, na zgrupowaniu w Spale, mierzyli się oni bowiem w bezpośrednich konfrontacjach trzykrotnie. Dwa razy triumfowali biało-czerwoni, a raz Słoweńcy. Wzajemna znajomość to zatem atut nie tylko naszego zespołu, ale również przeciwnika. Trudno będzie o to, by na twarzach siatkarzy obu drużyn malowało się dziś zaskoczenie.
- Jest w nas odpowiednia determinacja. Znamy rywala bardzo dobrze, ale nie możemy w żaden sposób go zlekceważyć. Jeśli zagramy ze sportową agresją, nie obawiam się o wynik, będzie dobrze - mówi ze spokojem w głosie Michał Kubiak.
Mateusz Bieniek: Słoweńców dobrze znamy, są groźni
dziennikbaltycki.pl