Świat przeżywa właśnie Boże Narodzenie. Tajemnicę narodzin odkrywa codziennie nasza bohaterka, która jest koordynatorką Oddziału Noworodkowego Pałuckiego Centrum Zdrowia w Żninie.
<!** Image 2 align=right alt="Image 140682" sub="Maleńki Kacper od chwili urodzenia do momentu wypisania go do domu był codziennie mierzony i ważony przez panią doktor Marię Durczak-Hillemann / Fot. Maria Warda">Co czuje Pani, kiedy bierze na ręce dopiero co narodzone dziecko?
Narodziny dziecka to przede wszystkim wielkie przeżycie dla matki. Ja zawsze cieszę się z jej ogromnej radości. W czasie porodu doświadczyła bólu i cierpienia, a teraz przeżywa szczęśliwe chwile. Moim zdaniem, to szczególny czas dla rodziny. Lekarz nie może jednak pozwolić sobie na emocje. Pracując w żnińskim szpitalu przebadałam około 15 tysięcy maluchów. W każdym przypadku musiałam działać szybko i sprawnie.
O ludziach, którym dopisuje szczęście mówi się, że są w „czepku urodzeni”. Czy w swej praktyce lekarskiej spotkała Pani dziecko urodzone w czepku?
To było raz. Nie wiedziałam, co ten maluch ma na głowie, bo dość dziwnie wyglądał. Okazało się, że błony płodowe przykleiły się do główki i rzeczywiście wyglądało to tak, jakby dziecko miało czepek. Mój mąż (także lekarz - przyp. red.) podobno urodził się w takim czepku i muszę powiedzieć, że coś w tym powiedzeniu o szczęściu jest.
<!** reklama>Jest Pani nie tylko pediatrą, ale także mamą czwórki dzieci. Czy jako lekarce łatwiej było Pani zadbać o ich zdrowie?
Miałam bardzo ambitne plany, ale po urodzeniu bliźniąt życie je zweryfikowało.
Podwójne szczęście okazało się trudne do udźwignięcia?
Nie myślałam, że to tak będzie. Dokładnie pamiętam dzień, kiedy dowiedziałam się, że urodzą się bliźnięta. To był październik, a ja miałam rodzić pod koniec listopada 1988 roku. Po badaniach USG w szpitalu Biziela poinformowano mnie, że dzieci jest dwoje. W gabinecie śmiałam się do lekarza, że będzie trzeba kupić duży samochód, bo w domu już mieliśmy Anię i Małgosię, jednak kiedy wyszłam na hol, rozpłakałam się jak bóbr. Później z optymizmem spojrzałam w przyszłość. Powiedziałam sobie, że jako matka dwójki dzieci i pediatra poradzę sobie. Kiedy Magdalena i Bartosz pojawili się na świecie, rzeczywistość okazała się zupełnie inna, od tej z mojej wyobraźni. Maluchy miały kolki i na okrągło płakały. Karmienie piersią okazało się trudne do zrealizowania. Nie pomagały żadne leki, a mój mąż miał 15 dyżurów w miesiącu, co oznaczało, że nie było go w domu. Po miesiącu nie dawałam rady psychicznie i wyjechałam do mamy. Tam były babcia, prababcia, kuzynka, ciocie. Wszyscy mi pomagali. To było bardzo ważne. Po trzech miesiącach wróciłam do domu. Dzieci były już większe, a ja miałam do pomocy sąsiadkę panią Stanisławę Wojdal. To wspaniała kobieta, po prostu anioł. Dzieci, choć już dorosłe, kochają ją, jest ich przyszywaną babcią.
Mając takie doświadczenie może Pani powiedzieć, czym jest rodzina...
Jest najważniejsza. Każda mama, po urodzeniu dziecka potrzebuje wsparcia, nawet jeśli jest pediatrą. Ja miłości rodziny doświadczam na każdym kroku, a szczególnie w okresie Bożego Narodzenia, które spędzamy zawsze razem. Moja rodzina nie uznaje świąt spędzanych tylko we własnym gronie. Musi być dużo ludzi. W tym roku spędzimy Wigilię u siostry w Bydgoszczy, mąż 24 grudnia będzie miał dyżur.
Teczka personalna
Maria Durczak -Hillemann, mieszkanka Żnina
Ukończyła Akademię Medyczną w Gdańsku. Ma specjalizację z pediatrii i neonatologii. W żnińskim szpitalu pracuje od 1983 roku. Jest koordynatorką oddziału noworodkowego. Kocha muzykę i poezję. Uwielbia piosenki Marka Grechuty. Odpoczywa podczas pieszych wędrówek po Tatrach i Beskidach, zimą próbuje swoich sił na nartach.