"Kilka razy dziennie służby interweniują tylko dlatego, bo ktoś nie dopilnował materaca czy innej dmuchanej zabawki nad morzem. Ruszają ratownicy BSR, ruszają strażacy czy WOPR. W tym czasie mogą być potrzebni gdzie indziej. Apelujemy o rozsądek i uwagę!" – pisze na Twitterze serwis Remiza.pl, który zajmuje się m.in. tematyką pożarniczą.
W rozmowie z Onetem ratownicy potwierdzają, że takie dryfujące w wodzie materace, choć na pierwszy rzut oka mogą wydawać się błahostką, są realnym problemem dla służb.
– Jak jest wiatr południowy, to wtedy ludzie z dmuchańcami do wody wchodzić nie powinni. Wystarczy moment i wiatr porywa materac. Niektórzy z niego zeskakują, inni płyną dalej. Potrafią naprawdę daleko odpłynąć od brzegu. Nieraz ściągaliśmy tak dziecko czy dorosłego – mówi Jarosław Radtke z Wodnego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego.
– Bardzo często jest jednak tak, że na niestrzeżonych plażach ktoś spadnie z takiego materaca i później go już nie goni. Dmuchaniec sobie ucieka w morze, a ktoś kilometr czy dwa dalej zauważa go dryfującego w wodzie i wzywa służby.
Ratownik opisuje, że taki telefon stawia służby na nogi, bo zawsze istnieje podejrzenie, że na materacu jeszcze chwilę temu był człowiek i może on potrzebować natychmiastowej pomocy.
W akcji biorą ludzie z WOPR, ale też np. strażacy czy policjanci. Ci ostatni muszą rozpytywać plażowiczów, mając nadzieję, że uda się znaleźć właściciela znalezionego w wodzie materaca i wyjaśnić sprawę. – Trwa to bardzo długo, a często tych ludzi już nie ma, bo poszli sobie do domu – komentuje Radtke.
Warto pamiętać, że gdy ucieknie nam materac, nie powinniśmy go gonić. W takiej sytuacji warto jednak, by oszczędzić nerwów i pracy służb i zadzwonić pod numer ratunkowy (np. do centrum koordynacji ratownictwa WOPR w Sopocie: 601 100 100). W rozmowie trzeb podać naszą lokalizację i potwierdzić, że na dryfującym w morzu materacu nie ma człowieka.
Źródło: Onet
