Spacerując po Śródmieściu, można natknąć się na małe zakłady usługowe. Ostatni mistrzowie od dziesiątek lat wykorzystują stare narzędzia i sobie tylko znane tajniki. Kiedy ich zabraknie, fach zaniknie...
<!** Image 4 align=none alt="Image 186236" sub="Ryszard Trzciński specjalizuje się w wyszywaniu żołnierskich proporców i strażackich chorągwi. Fot.: Tymon Markowski">Przy ulicy Pomorskiej zatrzymujemy się w zakładzie introligatorskim. To rodzinny interes z ponad 60-letnią tradycją. Od razu po wejściu uwagę przykuwa ciężka żeliwna maszyna. - To gilotyno-praso-złociarka marki „Krause”. Ma ponad 200 lat, a mój ojciec zaczął na niej pracować, kiedy miał 16 lat. Służy mi do dziś. Wystarczy ją dobrze naoliwić - wyjaśnia Włodzimierz Chełmiński, który prowadzi zakład z żoną Elżbietą.
Historia maszyny sięga jeszcze czasów przedwojennych, kiedy ojciec pana Włodzimierza znalazł pracę u fabrykanta Krzyckiego, który prowadził prasę i introligatornię w Żninie. Na początku chłopak był kurierem, a z czasem zasłużył na to, aby przyuczyć go do zawodu. Kiedy wybuchła wojna, właściciel uciekł z rodziną na zachód i zostawił podopiecznemu maszynę. Z czasem zakład z nowym właścicielem odrodził się w Bydgoszczy.
- Gdy czuję się zmęczony i złapię maszynę tam, gdzie mój ojciec trzymał ręce, to mówię: tato, pomóż mi. I dostaję energię - mówi Włodzimierz Chełmiński. - Kiedyś miałem tysiące zleceń, bo były duże zakłady państwowe. Zamawiano oprawy monitorów, dokumentów, dzienniki ustaw. Dziś to wszystko robią komputery. Introligatornie są na wymarciu. Nie mam też potomków ani uczniów, a każdego mógłbym wyksztacić i przekazać mu tajniki, które znam.
<!** reklama>Z usług bydgoskiego zakładu korzystają czasem klienci z Krakowa czy Poznania, którzy w skórzane obwoluty oprawiają starodruki. W naszym mieście bardziej im się to opłaca.
W bramie kamienicy przy ulicy Kwiatowej wisi szyld „Hafciarstwo ręczne”. Nie ma to jednak nic wspólnego z serwetkami i firankami... - Robimy sztandary, obszywamy mundury, gwiazdki, wykonujemy proporce okolicznościowe. Zasadniczym naszym zajęciem jest praca przy sztandarach, ale od ubiegłego roku jest bardzo kiepsko - martwi się Ryszard Trzciński, który - jak sam o sobie mówi - jest już sędziwym panem.
Mistrzynią hafciarstwa jest jego żona, pani Alicja, która nauczyła się fachu od teściowej. - Mama była hafciarką we Lwowie. Potem przeprowadziliśmy się i po wojnie jako pierwsza w Bydgoszczy robiła sztandary - opowiada nasz rozmówca.
<!** Image 3 align=none alt="Image 186236" sub="Introligator Włodzimierz Chełmiński do dziś wykonuje oprawy na starej, ponad 200-letniej maszynie Fot.: Tymon Markowski">Na ścianach w skromnym zakładzie wiszą wzory strażackich dystynkcji i fotografie wykonanych chorągwi. Na biurku stoją wielkie szpule srebrzystych i kolorowych nici.
- Napisy na sztandarach się zmieniają. Dawniej strażacy zamawiali sentencję: „W Służbie Ojczyzny Ludowej”, później było: „W Służbie Ojczyzny”, a teraz niektórzy to chcą: „Bogu na Chwałę, Ludziom na Ratunek” - wspomina Ryszard Trzciński - Ręczny haft jest drogi. Jedną gwiazdkę robi się 20 minut, i to bardzo szybko - opowiada z pasją i smutnieje od razu. - W tej chwili nawet z dystynkcjami to też nie bardzo, bo wprowadzili komputerowe, drukowane. Są dużo tańsze, ale nie ma tego efektu na oficerskim mundurze co dawniej.