Osobiście, zachwycam się takimi meczami, które rozgrywa się na bardzo wysokim poziomie i na ostrzu noża, w których do ostatniego momentu nie wiadomo, kto może wygrać, bo poziom jest tak wyrównany. Przeżywałem jednak ten finał w sposób szczególny, ponieważ miałem okazję poznać cudowną drużynę Bogdana Wenty - tę reprezentacyjną w czasach, kiedy ja występowałem w siatkarskiej kadrze. A nawet zżyć się z tymi chłopakami, od czasu igrzysk olimpijskich w Pekinie byliśmy (a z niektórymi jesteśmy do dziś) mocno skumplowani. I właśnie dlatego śmiem twierdzić, że piłka ręczna nie jest sportem dla słabych ludzi. Wszyscy, którzy byli wówczas w Chinach, to wielcy twardziele. Mężczyźni 100-procentowi, którzy nie boją się ostrych starć, nie boją się walki, nawet za wszelką cenę. Z każdym meczem, z każdym dniem olimpijskiej rywalizacji byli coraz bardziej poobijani, mieli coraz więcej zadrapań i siniaków. Zdarzyły się nawet drobne złamania, ale oni w ogóle nie zwracali na to uwagi. Później widziałem w Spale, jak trenowali. Gdy na rozgrzewkę grali w piłkę nożną, to był mix trzech sportów: futbolu, zapasów oraz rugby. I dopóki krew nie lała się strumieniem, to nikt nie przestawał. Bo chyba tylko tak można przygotować się do rywalizacji, która momentami bywa naprawdę brutalna…
A wracając do Final Four sprzed tygodnia, dawno nie przeżywałem tak wielkich emocji, ale i nie widziałem tak skonsolidowanej drużyny, jak Vive. Kielczanie dali popis już w półfinale, natomiast w decydującej partii z Barceloną poszli jeszcze za ciosem. I naprawdę dali ognia, rzucili na szalę wszystko, co mieli. Chłopy mające po dwa metry i ważące po 100 kilogramów - a jak ich ruszyła przegrana w dramatycznych okolicznościach! Przegrać po serii rzutów karnych to w piłce ręcznej naprawdę rzadkie. Nam przed telewizorami wydawało się, że zawodnicy polskiego klubu mieli inicjatywę i mogli zamknąć spotkanie; zarówno w czasie podstawowym, jak i w dogrywce. Przeciwnik nie złożył jednak broni i także dzięki temu mogliśmy po raz kolejny przekonać się, jak bardzo widowiskowym sportem jest piłka ręczna.
Piłkarze Vive nawet nie starali się ukrywać, że po porażce w karnych są zdruzgotani. I że przeżywają dramat. Naprawdę widać było, jak tych ambitnych sportowców boli ta przegrana. Niezależnie od okoliczności, w jakich ją ponieśli. Nie mam więc wątpliwości, że długo będzie im się śniła, będzie tkwiła z tyłu głowy. Jedyną szansą na pozbycie się tych negatywnych myśli jest rzucenie się w wir pracy. I walka w kolejnym sezonie o pełną pulę, bo to jest drużyna perspektywiczna. Poukładana, kompletna, ale wciąż niespełniona.
Nie taka, w której ja grałem w 2012 roku w finale Ligi Mistrzów i przegrałem. Tylko bardziej dojrzała. Co tu zresztą dużo mówić - dzisiejsze Vive jest lepsze niż wówczas moja Skra Bełchatów. Nawet jeśli wtedy Michał Winiarski zaatakował piłkę prawidłowo, ale sędzia nie skorzystał z challenge’u i to Zenit Kazań mógł cieszył się z Pucharu Europy. Tyle że my bardzo szybko zaczęliśmy cieszyć się również z drugiego miejsca, bo to było dla nas ogromny sukces. Natomiast Vive przed tygodniem pojechało do Kolonii po trofeum, a nie po to, żeby radować się miejscem na podium. To istotna różnica.
Trener Tałant Dujszebajew musi usiąść i przeanalizować wszystko, co się wydarzyło. I z jakiego powodu. Na pewno nastąpią jakieś roszady w składzie, ale gołym okiem widać, że ma zespół mocny mentalnie. To nie jest drużyna, która się rozsypała. Dlatego stawiam tezę, że może zrobić krok do przodu i za rok sięgnąć po upragniony puchar.
