To było kilka ładnych lat temu, ale już wówczas można było zakładać, że będziemy mieli radochę z tej tenisistki. Nawet biorąc konieczną poprawkę na fakt, że dyscyplina, którą uprawia jest na świecie niezwykle popularna i nie bez przyczyny uznawana za elitarną. I właśnie z tych powodów nigdy nie odnosiliśmy w niej aż tak spektakularnych sukcesów, o jakie postarała się dopiero Iga. Jako Polak jestem dumny z jej postawy. I pozostaję pod ogromnym wrażeniem tego, że na absolutny top wspięła się tak młodym wieku. Już pobiła rekord legendarnej Sereny Williams w liczbie kolejnych wygranych na korcie, i biorąc pod uwagę XXI wiek usadowiła się już w fotelu lidera w tej klasyfikacji. Teraz do poprawienia pozostały naszej rodaczce wcześniejsze serie, z poprzedniego stulecia, z kosmicznym – wynoszącym aż 74 zwycięstwa – wyczynem Martiny Navratilovej. Może to zresztą dobrze, bo w najbliższym nie zabraknie jej motywacji.
Postawa Świątek cieszy nas wszystkich, choć niestety - jak to w Polsce – z wyjątkami. Bo znaleźli się ludzie, którzy kontestują sukces Igi. Twierdząc, że teraz żeński tenis jest w kryzysie, i nasza reprezentantka nie ma specjalnie konkurencji. Cóż, nie jestem wytrawnym specjalistą od tenisa, więc powiem tak: może tak jest, a może nie. Najważniejsze jednak dla mnie jest to, że każdy sportowiec ma swój czas, swoje okienko, swoje 5 minut. I musi umieć je wykorzystać, obojętnie w jakich warunkach będzie startował. Porównywanie, że kiedyś byli mocniejsi konkurenci, a teraz są słabsi, a potem być może znów znajdą się silniejsi jest zwyczajnie nie na miejscu. Bardzo nie na miejscu! Dlatego, że Iga doskonale wykorzystuje czas i miejsce, w którym się znalazła. W sposób naprawdę imponujący. Szybciej dorosła do swych wiekopomnych sukcesów, niż my – jako całe społeczeństwo - nauczyliśmy się z nich cieszyć. Nie wszyscy umiemy przeżywać takie wspaniałe emocje razem z naszymi sportowcami. Co poniektórzy próbują się pod nie tylko podpinać lub wręcz odmawiają nam prawa do cieszenia się jej sukcesem(sic!). To ostatnie zdanie jest oczywiście z dedykacją dla pana Marka Migalskiego.
Kiedy zaczynałem grać w siatkówkę, często brakowało nie tylko bazy treningowej, ale nawet sprzętu. Świat, również sportu, funkcjonował w innym tempie. Wówczas zakładano, że najlepszy czas dla zawodowca w mojej dyscyplinie przychodzi między 27. a 31. rokiem życia. Iga wspięła się na światowy szczyt już jako nastolatka, a na przykład Luka Doncić grał w kosza jeszcze przed dwudziestką tak, że szczęka opadała. To pokazuje, że przy obecnych znakomitych warunkach do rozwoju, wielkie talenty są w stanie eksplodować bardzo wcześnie. I nie tylko wejść na najwyższy poziom, ale i błyskawicznie się na nim ustabilizować. Zastanawiam się jednak, co będzie dalej? I będę z wielkim zainteresowaniem przyglądał się rozwojowi, przede wszystkim oczywiście Igi. Jak długo nie dopuści – szczęśliwie ma w sztabie psychologa – do zawodowego wypalenia?
Bo takie zagrożenie na pewno istnieje, zresztą grać cały czas na najwyższym poziomie się nie da; nikt nie jest przecież maszyną. Nawet uchodzący za cyborga Magnus Carlsen, który w szachach odskoczył od wszystkich tak, że praktycznie nie można go dotknąć i nakręca się wyłącznie pogonią za wyśrubowaniem rankingu szachowego ELO, potrafi przegrywać pojedyncze mecze. A i w całych turniejach noga potrafi mu się powinąć… Właśnie dlatego cieszę się – i doceniam - że Iga tak znakomicie wykorzystuje swoje 5 minut. Oby trwało jak najdłużej!
