https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Ludzie, którym się chciało

Jacek Kiełpiński, Adam Luks, Radosław Rzeszotek
Rocznica obalenia komunizmu. Co zrobić, by świat docenił bardziej nasze Wybory ’89 niż runięcie berlińskiego muru? Uroczyste obchody w Gdańsku czy w Krakowie? Pytania, problemy - polityka. W jej jazgocie trudno usłyszeć głos tych, którzy w 1989 roku zakończyli sukcesem dziewięcioletnią solidarnościową rewolucję. Którzy to po prostu zrobili.

Rocznica obalenia komunizmu. Co zrobić, by świat docenił bardziej nasze Wybory ’89 niż runięcie berlińskiego muru? Uroczyste obchody w Gdańsku czy w Krakowie? Pytania, problemy - polityka. W jej jazgocie trudno usłyszeć głos tych, którzy w 1989 roku zakończyli sukcesem dziewięcioletnią solidarnościową rewolucję. Którzy to po prostu zrobili.

<!** Image 2 align=right alt="Image 121691" sub="Remontowany
w tamtym okresie toruński Dwór Artusa, w którym Niezależne Zrzeszenie Studentów prowadziło strajk okupacyjny. Rusztowania wykorzystano jak dzisiejsze najdroższe billboardy - zawisły na nich ogromne plakaty wyborcze. / Fot. Remigiusz Stasiak">Pozostają symbole - jak słynne, telewizyjne wystąpienie Joanny Szczepkowskiej i jej zdanie życia: „Proszę państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm”. Jednak by to mogło się stać, trzeba było zapału, sprawności i poświęcenia armii ludzi, którzy tamte wybory ze strony opozycji organizowali. Najczęściej byli działaczami „Solidarności” od 1980 roku. I chciało im się walczyć o Polskę do końca.

Najpiękniejszy okres w życiu

Postanowiliśmy porozmawiać z ówczesnymi kandydatami okręgowych komitetów obywatelskich z naszego regionu. Ale także z działaczami, którzy stali za ich plecami. Z drukarzami wydawnictw podziemnych, którzy wtedy produkowali tony bibuły, plakatów i ściągawek wyborczych, z kolporterami, którzy w natłoku pracy musieli rezygnować z zasad konspiracji, taksówkarzami, którzy - tak jak w czasach komuny - za darmo wozili ludzi „Solidarności”, z plakaciarzami i pieczątkarzami (kto dziś pamięta, co ten termin oznaczał?), artystami wspierającymi tamte przemiany i dziennikarzami ówczesnej, wynurzającej się z podziemia niezależnej prasy. Zebrany przez miesiąc materiał przerósł oczywiście ramy gazety. Powstała książka, która jest naszym hołdem, złożonym tym, którym się wówczas chciało.

<!** reklama>- Jedne z najpiękniejszych miesięcy w moim, ale chyba nie tylko moim życiu - wspomina Krystyna Sienkiewicz, późniejsza poseł, senator i wiceminister, która była szefową biura Komitetu Obywatelskiego w Toruniu. Planowała spotkania kandydatów w terenie, organizowała spotkania, ale mieszała też klej do plakatowania i jeździła po mieście na motocyklu, wymachując flagą „Solidarności”. - Wtedy naprawdę czuło się, że jesteśmy razem. Jakaś wręcz chemia, bez podtekstów oczywiście, pomiędzy nami była, coś iskrzyło. Pracowaliśmy od świtu do nocy, a jeszcze mieliśmy czas na uśmiech, żart. Po prostu lubiliśmy się. Tak już nie było nigdy potem.

<!** Image 3 align=left alt="Image 121691" sub="Okładka książki, przygotowanej na 20. rocznicę wyborów">Dla Marka Jarocińskiego, szefa Biura Wyborczego KO w Bydgoszczy, był to także czas wyjątkowy: - Od Obrad Okrągłego Stołu do wyborów - to był najpiękniejszy okres w moim życiu. Gdy ktoś mnie dziś pyta, czy rozumiem powstańców Warszawy lub tych, którzy walczyli z zaborcami, to nie zastanawiam się nad logiką i chłodną kalkulacją ich szans. W takich momentach człowiek wie, co powinien zrobić.

Jednak dziś zapomina się, że nawet pierwszy krok do organizowania kampanii wymagał jeszcze wówczas aktu odwagi. - Strasznie denerwuje mnie ględzenie, że władza leżała wtedy na ulicy i wystarczyło tylko się po nią schylić. Trzeba było najpierw zarejestrować komitet, a w tym celu podać swoje nazwisko i numer dowodu osobistego. Jakoś nie mogę sobie przypomnieć, żeby ludzie się do tego palili - wspomina Agnieszka Kowalewska, szefująca wówczas Muzeum Historii Włocławka, która współtworzyła tamtejszy Komitet Obywatelski.

To był plebiscyt, a nie wybory

Już wówczas pojawiały się poważne wątpliwości, co do zbliżających się wyborów, a nawet obawy.

- Zdawaliśmy sobie sprawę, że oni demokrację tak naprawdę mają za nic. Że wyznają zasadę, kto ma urnę wyborczą, ten wygrywa - podkreśla Jan Wyrowiński, który wówczas kandydował do Sejmu z okręgu toruńskiego. - Baliśmy się, że nas w coś umoczą, ale ostatecznie przeważył pogląd, że warto wsadzić nogę w te drzwi, których oni już nie domkną. By z 35 procent, które mogliśmy zdobyć w Sejmie, zrobiło się ostatecznie procentów sto.

<!** Image 4 align=right alt="Image 121691" sub="Jeden ze znanych plakatów wyborczych z tamtego okresu, popularny w całej Polsce. Ośrodki regionalne miały też swoje indywidualne materiały wyborcze.">Wiele działających wówczas osób przyznaje, że zwyczajnie nie wierzyło w sukces tamtych wyborów. Choćby Wiktor Kulerski - związany z Komitetem Obrony Robotników, ukrywający się do 1986 roku przywódca podziemnej „Solidarności”, który kandydował do Sejmu z rodzinnego Grudziądza: - Chcieli nas wciągnąć, zrobić z „Solidarnością” to samo, co z innymi ugrupowaniami, które w przeszłości wchodziły z nimi w układy - do dziś ocenia. - Sądzili, że uda się nas wessać i uczynić współodpowiedzialnymi. A przegrali..., bo nie spodziewali się takiej klęski w tych wyborach. Postawili wszystko na jedną kartę. To była z ich strony gra va banque. Na szczęście dla nas wszystkich, tym razem dotrzymali umowy i zdecydowało społeczeństwo.

Inni zapewniają zaś, że byli przekonani o... totalnym zwycięstwie. - Dziesięć lat wcześniej w dyskusji z kolegami w toruńskim OBRUSN powiedziałem, że ewentualne wolne wybory wycięłyby komunistów w pień, bo Polacy gotowi na diabła głosować, byle ich odsunąć od władzy - wspomina Wacław Kuropatwa, toruński podziemny drukarz, który wykonywał materiały także dla Włocławka.

- To nie wybory były, tylko plebiscyt! - ocenia dziś Witold Kraśniewski, działacz z Grudziądza. - A wynik jego był jednoznacznie przesądzony. Niech nikt mi nie mówi, że skala zwycięstwa go zaskoczyła, bo to oznacza, że nie czuł panującego klimatu. Byłem pewien, że wygramy miażdżąco.

<!** Image 5 align=left alt="Image 121691" sub="Jeden z wieców bydgoskiego Komitetu Obywatelskiego. Stojący z założonymi rękoma Jan Rulewski był poróżniony z KO, ale także oklaskiwał kandydatów. / Fot. Archiwum Jana Rulewskiego">My i oni

Kandydaci do dziś ze wzruszeniem wspominają ówczesne spotkania z wyborcami. - Odczułam tyle emanującej od ludzi sympatii, że nigdy więcej jej w takim natężeniu nie doznałam - wspomina Alicja Grześkowiak kandydująca wówczas do Senatu. - Słuchacze w oczach mieli zachętę, jakby mówili: „Zróbcie to, jesteśmy z wami”. Nie traktowali nas jak gwiazdy, tylko jak... nadzieję.

- Na spotkaniach ludzie zadawali pytania, a my odpowiadaliśmy im kierując się intuicją - dodaje Antoni Tokarczuk, kandydujący z Bydgoszczy do Senatu. - Przecież nie mieliśmy gotowych programów, a raczej intencje. Jeszcze parę miesięcy wcześniej byliśmy porozbijani, bezrobotni i nagle odnaleźliśmy się w komitetach obywatelskich mówiąc, że będziemy zmieniać państwo...

Poczucie niezwykłości? I to jakiej! - To był niesamowity żywioł, taka powtórka z Sierpnia ’80. „My” to byliśmy wszyscy, „oni” to wtedy już tylko ZOMO i garstka komunistów, którzy przemykali gdzieś pod ścianami - zapewnia Bartłomiej Kołodziej, członek Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” Kujaw i Ziemi Dobrzyńskiej, najmłodszy wybrany wówczas senator. - Wcześniej ludzie wiecznie szeptali: kawały się szeptało, Wolnej Europy się „szeptem” słuchało, za byle co mogli przecież wyciągnąć z domu, wsadzić do więzienia, złamać życie... Teraz można było krzyczeć, człowiek oddychał pełną piersią. I wiedziałem, że tego się już nie cofnie. Jak człowiek poczuje taką wolność, to na chwilę możesz go jeszcze zakneblować, ale już nie zdławisz.

Zarazem już wtedy niektórzy działacze przewidywali, że po euforii wolności natychmiast pojawią się problemy. Przykładem do dziś dyskutowany, oryginalny na skalę ogólnopolską ruch lidera związku i przewodniczącego Komitetu Obywatelskiego w Toruniu, Antoniego Stawikowskiego, który - mimo nacisków działaczy - nie chciał startować w wyborach, a zaraz po 4 czerwca rozwiązał komitet. - Wyczuwałem tendencje, przewidywałem, że z komitetów powstaną partie - tłumaczy. - Chroniłem związek. Rewolucjoniści po rewolucji powinni odejść w cień i dać rządzić innym. Nie żałuję ani przez moment mojego zaangażowania w walkę z komuną. Ale na tym moja rola się kończy. Wycofałem się z polityki, gdy Polska była wolna i niepodległa. Bo nie robiłem tego dla kariery politycznej.

Dziś klepią biedę...

Podobnie podchodzi Marian Wojtczak, „człowiek od czarnej roboty, mięso armatnie” tamtej rewolucji, który do ostatnich dni nadawał nielegalne audycje „Radia Solidarność” w Toruniu, Bydgoszczy i Inowrocławiu. - Ostatnia audycja przez wyborami...? Nie mogłem sobie odmówić przyjemności nadawania w dzielnicy, w której mieszkałem, na toruńskim Podgórzu. Oczywiście głosowałem na naszych, ale daleki byłem od entuzjazmu. Czułem, że to koniec jakiegoś ważnego etapu. Nie dziwię się frustracjom osób, które myślały wtedy o innej, bardziej sprawiedliwej Polsce.

Właśnie ten gorzki ton przewija się, niestety, w wielu wypowiedziach ludzi, którzy często przez kilkanaście lat narażali się, działając w opozycji i przygotowując Polskę na tamten dzień.

- Nie jest to Polska moich marzeń - mówi wprost Wiesław Cichoń, działacz toruńskiej opozycji związany z KOR-em od lat 70. - Miliony zostały wydziedziczone, uwłaszczyła się cwana mniejszość. Dawni prawdziwi żołnierze podziemia często klepią biedę i nie mają za co się leczyć, a nawet żyć. Odczuwam wielki ból z tego powodu...

Warto wiedzieć

Którzy kandydaci z naszego regionu nie mieli zdjęcia z Lechem Wałęsą?

Powszechnie uważa się, że jedną z ważnych przyczyn tak miażdżącego zwycięstwa opozycji w pierwszych, częściowo wolnych wyborach parlamentarnych w Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej, był genialny zabieg socjotechniczny, polegający na wspólnych zdjęciach kandydatów komitetu obywatelskiego z Lechem Wałęsą. W ten sposób anonimowe często dotąd osoby stawały się powszechnie znane i powstały plakaty powszechnie kojarzone w całym kraju.

Nawet historycy zajmujący się tym okresem uznają, że tylko jeden kandydat do tamtego parlamentu - Piotr Baumgart z Piły - nie miał takiego zdjęcia. On też uległ w walce o miejsce w Senacie Henrykowi Stokłosie. Tymczasem w naszym regionie dwóch kandydatów zdjęcia z Lechem Wałęsą nie miało i tamte wybory wygrało.

Andrzej Wybrański z regionu bydgoskiego musiał walczyć o miejsce w parlamencie w drugiej turze wyborów. Dlaczego?

- Nie miałem plakatu wyborczego z moim wspólnym zdjęciem z Lechem Wałęsą. Zaproponowano mi wyjazd do Gdańska na sesję zdjęciową akurat w dniu, kiedy w mojej szkole były pisane matury z matematyki. A ja byłem nauczycielem tego przedmiotu w Liceum Ogólnokształcącym im. Braci Śniadeckich w Żninie. Nie pojechałem do Gdańska. Drugiej możliwości zrobienia takiego zdjęcia już nie miałem. Przed drugą turą zrobiono mi zdjęcia z Lechem Wałęsą, ale nie wydrukowano już plakatów.

Najciekawsza i najoryginalniejsza była postawa kandydata reprezentującego Grudziądz - Wiktora Kulerskiego, najdłużej ukrywającego się przywódcy podziemnej „Solidarności”. On po prostu tego zdjęcia nie chciał, bo wyznawał zasadę, że kandydując do Sejmu, nie powinien wspierać się niczyim autorytetem.

- Nie chciałem się z nim (Wałęsą) fotografować. Sam pomysł mi się podobał. Uznaję, że był słuszny marketingowo i gdybym miał głosować nad jego przyjęciem, pewnie byłbym „za”, ale ja osobiście takiej fotografii na plakatach nie chciałem. I nie żałuję decyzji - zapewnia dziś Wiktor Kulerski.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski