Krzysztof Cegielski miał wielkie ambicje. Chciał zostać żużlowym mistrzem świata. Wypadek na torze przerwał jednak jego karierę. Dziś żużlowiec jest niepełnosprawny, ale wciąż walczy...
<!** Image 2 align=middle alt="Image 12626" >
To był ostatni bieg meczu ligi szwedzkiej pomiędzy VIS Elit Vetlanda a Rosspigarną. Wyścig jak wyścig. Cztery okrążenia, osiem wiraży, osiem prostych. Szachownica na mecie. Niewiele ponad minutę emocji. Nic nadzwyczajnego. Ileż razy w życiu to przerabiał? Kiedy stawał na starcie, nie myślał o najgorszym. Bo i po co? Po co kusić los?
Nieprzytomny na torze
Gdy taśma poszła w górę, nikt nie odpuszczał. Sczepili się motocyklami. Na tor upadli w trójkę. Obok Krzysztofa Cegielskiego, także Czech, Ales Dryml i Amerykanin, Ryan Fisher. Dwaj ostatni otrzepali kevlary i o własnych siłach powędrowali do parkingu. Krzysztof miał pecha. W plecy uderzył go rozpędzony motor żużlowca zza oceanu. Przez dwadzieścia minut leżał nieprzytomny. To właśnie wtedy jego sportowe życie legło w gruzach.
<!** Image 3 align=right alt="Image 12627" >Nawet po wypadku, nigdy nie powiedział o speedwayu złego słowa. Kocha ten sport. Nie ma pretensji do losu. Nigdy nie żałował, że został żużlowcem. Wielokrotnie powtarzał, że mogło być jeszcze gorzej.
- Gdybym nie wystartował w tym meczu, to uniknąłbym wypadku… Ale tego nie dało się przewidzieć. Cóż, ryzyko wkalkulowane jest w ten zawód - powtarzał.
Swoją przygodę z żużlem rozpoczynał w Gorzowie. Najpierw jeździł na minitorze. Jego pierwszym nauczycielem był poruszający się na wózku inwalidzkim, były żużlowiec, Bogusław Nowak. Krzysztofa też czasami nachodziły myśli o najgorszym, choć dobrze wiedział, że żużlowiec nie powinien zastanawiać się nad tym, co może spotkać go na torze. Gdyby wciąż o tym myślał, nie byłoby dla niego miejsca w tym sporcie.
Krzysztof koncentrował się na jeździe. Robił szybkie postępy. Coraz więcej wyścigów kończył na pierwszym miejscu. W wieku 21 lat został wicemistrzem świata juniorów. Rok później wywalczył srebrny medal drużynowych mistrzostw świata. Na stałe zadomowił się w światowej czołówce Grand Prix. Bywały turnieje, w których wypadał lepiej niż Tomasz Gollob. Typowany był na jego następcę. Nieprzeciętne umiejętności dostrzegł nawet Australijczyk, Jason Crump, który zaproponował Cegielskiemu starty w jednym teamie. Wszystko szło tak jak sobie tego wymarzył. Do 3 czerwca 2003 roku…
Na stole operacyjnym w szpitalu w Joenkoeping spędził pięć godzin. Na skutek silnego uderzenia przesunęły się dwa kręgi. Zostały ustawione za pomocą tytanowych śrub. Na szczęście lekarze nie stwierdzili uszkodzenia nerwów ani rdzenia kręgowego. To dawało pewne nadzieje. Tym bardziej, że dość szybko odzyskał czucie w nogach.
„Cegła” rozpoczął heroiczną walkę o powrót do pełnej sprawności. I do sportu, bo życia bez żużla sobie nie wyobrażał. Na tor planował wyjechać jeszcze w tym samym sezonie.
- Mechanikom kazałem nawet przygotowywać motocykl na turniej, który miał odbyć się za dwa miesiące - wspomina.
Jednak rehabilitacja nie przebiegała i do dziś nie przebiega tak, jakby sobie tego życzył. Niby czucie miał, ale ruszać nogami za bardzo nie mógł. Jego dzień od ponad dwóch lat wygląda tak samo. Pobudka przed szóstą. Zanim zje śniadanie - masaże. Potem kolejne zabiegi i ćwiczenia. I tak w kółko. Osiem - dziesięć godzin dziennie. Żadnych rozrywek i przyjemności.
Krzysztof zawsze był bardzo pogodny i koleżeński. Nic dziwnego, że jego tragedia poruszyła całym żużlowym środowiskiem. Bezpośrednio po wypadku, o stan zdrowia „Cegły” dopytywali się rywale z toru.
- Bardzo się martwimy i zdajemy sobie sprawę, że w tej dyscyplinie każdemu z nas może przytrafić się podobna kontuzja. Bardzo się cieszę, że jego stan pomału poprawia się - powiedział Australijczyk, Ryan Sullivan.
Kibice wciąż pamiętają
Z czasem zawodnicy przestali jednak interesować się Cegielskim. Wszyscy zajęli się swoimi sprawami. Telefony zdarzają się sporadycznie. Przeciągająca się rehabilitacja i coraz mniejsze perspektywy powrotu do sportu, sprawiły, że koledzy nie za bardzo wiedzą jak z nim rozmawiać. Krzysztof nie ma im tego za złe.
- Tak to już jest w życiu - powtarza.
<!** Image 4 align=left alt="Image 12628" >Jednak kibice o nim nie zapomnieli. Cały czas dają dowody swojej sympatii. Gdziekolwiek się nie pojawi, witany jest owacją na stojąco. Na jego adres przychodzą listy i wiadomości e-mailowe. To głównie fani dodawali mu sił. To przede wszystkim dla nich chciał wrócić na tor. Zresztą, jak sam powtarzał, trudno jest żyć bez speedwaya. Bez całej tej otoczki.
W jednym z wywiadów Krzysztof Cegielski powiedział, że kiedy tylko będzie mógł poruszać się o własnych siłach, od razu wsiądzie na żużlowy motocykl. Chciał zostać mistrzem świata i zakończyć karierę. Żartował nawet, że ktoś mógłby nakręcić potem film na podstawie jego historii.
Niestety, plany sportowe to już przeszłość. Krzysztof cały czas porusza się na wózku. W ubiegłym tygodniu postanowił zakończyć karierę. W przyszłości zamierza utworzyć team złożony z młodych zawodników. Być może któryś z nich spełni niespełnione marzenie Krzysztofa i sięgnie po tytuł indywidualnego mistrza świata. Na razie „Cegła” skupia się na walce o powrót do pełnej sprawności. Z tego nie zrezygnuje nigdy.