Szpitale mają dylemat - jak pomagać pacjentom i jednocześnie zmieścić się w zaplanowanym budżecie. NFZ rozkłada ręce, a chorzy czekają w kolejkach.
W szpitalu uniwersyteckim im. Biziela każdego miesiąca wydaje się więcej na leczenie niż przewiduje kontrakt z Narodowym Funduszem Zdrowia. Nadwyżki powodują długi, a pacjenci zarejestrowani na zabiegi są przepisywani na odległe terminy. - Musimy ostro hamować planowe operacje, bo kontrakty podpisane na ten rok są zbyt niskie. Najtrudniejsza sytuacja jest na chirurgii, gdzie odkładane są wszystkie zabiegi, które nie zagrażają życiu, np. usuwanie żylaków kończyn dolnych czy endoprotezy. Zagrożone są też bezpłatne badania prenatalne. Już w ubiegłym roku przekroczyliśmy limit o 200 tys. zł, a w tym roku fundusz jeszcze zmniejszył kontrakt. Aby kontynuować badania wcześniaków zagrożonych utratą wzroku, spychamy w kolejce oczekujące do poradni okulistycznej dzieci z innymi schorzeniami - Kamila Wiecińska, rzecznik szpitala opisuje trudną sytuację. - Pilnujemy limitu w kwestii procedur ratujących życie. Tym bardziej, że NFZ nie zapłacił nam jeszcze za te wykonane w 2010 roku.
<!** reklama>
- Mamy podobną sytuację - mówi Krzysztof Tadrzak, dyrektor naczelny Wielospecjalistycznego Szpitala Miejskiego im. dr. E. Warmińskiego. - Niemal na wszystkich oddziałach kończą się już limity, a najgorzej jest na kardiologii inwazyjnej, gdzie wykorzystaliśmy już 83 proc. rocznego limitu. Proponujemy pacjentom inne terminy. Ale na dłuższą metę to nie jest dobre rozwiązanie, bo kiedy ich stan się pogorszy i zaostrzy się np. zapalenie pęcherzyka żółciowego albo pojawią sią powikłania przepuklinowe, zdrowie i życie pacjenta jest zagrożone.
<!** Image 2 alt="Image 173174" sub="Operacje tak, ale tylko te ratujące życie
Fot. Archiwum">
Ostatecznie chory trafia na ostry dyżur, rośnie liczba nadwykonanych świadczeń i wydłuża się lista planowych operacji.
- To przecież nic nowego. Kolejki jak były, tak są, a największe na ortopedii, gastrologii i endokrynologii. Zaczynają też czekać pacjenci kardiochirurgiczni. A my staramy się zmieścić w miesięcznej puli wydatków - komentuje Krzysztof Kasprzak, komendant 10. Wojskowego Szpitala Klinicznego z Polikliniką - Z roku na rok jest gorzej. Jeszcze 3 lata temu szpitale skracały kolejki oczekujących przyjmując ich w ramach nadlimitów. Teraz, kiedy NFZ nie płaci nawet za nadlimity, to ryzykowny sposób. Do dziś fundusz nie zapłacił nam za procedury ratujące życie, zrealizowane w 2010 roku i ta sprawa trafi do sądu.
Drugi szpital uniwersytecki - im. Jurasza - czeka na wypłatę 6 mln zł za nadwykonania w 2010 roku, ale nie ma jeszcze problemów. - Są kolejki, ale każdego miesiąca udaje nam się przyjąć tylu pacjentów, ilu przewiduje kontrakt - twierdzi Marta Laska, rzeczniczka „Jurasza”.
Przedstawiciele kujawsko-pomorskiego oddziału NFZ rozkładają ręce. - Jakoś ten tort finansowy musimy podzielić i działamy tylko w oparciu o dostępne środki. Sama dziewięcioprocentowa składka zdrowotna jest dla nas limitem, a jej ściągalność maleje. Nie będzie dodatkowych pieniędzy - tłumaczy Barbara Nawrocka, rzeczniczka NFZ w Bydgoszczy. - W tym roku podpisaliśmy kontrakty na przeszło 3 mld zł, z czego ponad połowę przeznaczyliśmy dla bydgoskich szpitali. Nawet w poprzednich latach, kiedy podpisywaliśmy kontrakty na lepszych warunkach, dyrektorzy nie byli zadowoleni.
Dlaczego NFZ zwleka z wypłatą zaległych pieniędzy za nadwykonania?
- Nigdzie nie jest napisane, że musimy za to płacić. Teraz weryfikujemy prawidłowość wszystkich wykonanych świadczeń. W pierwszej kolejności wyrównamy rachunki za procedury ratujące życie - zapowiada Barbara Nawrocka. A komentując sprawę plakatów, rozwieszonych w „Bizielu”, które kierują niezadowolonych pacjentów do NFZ mówi: „To działanie na emocjach i manipulacja”.