<!** Image 1 align=left alt="http://www.nowosci.com.pl/img/glowki/walenczykowska_hanna.jpg" >Trudno mi winić za wszystko, co dzieje się w szpitalu „Jurasza”, tylko jego dyrektora. Myślę sobie, że z punktu widzenia buchaltera z czarnymi zarękawkami należą mu się słowa najwyższego uznania.
Wyprowadza on przecież „Jurasza” na prostą. Robi to zgodnie z wytycznymi NFZ, czyli instytucji, która płaci tyle, ile sama uzna za słuszne. Chwała więc tym, którzy potrafią się do czasami irracjonalnych wymagań monopolisty dostosować.
Martwią mnie jednak skutki owych uzasadnionych ekonomicznie ograniczeń, szczególnie zwalniania lekarzy i zmniejszania liczby godzin kontraktowych. W ten sposób niszczy się coś, czego za żadną forsę kupić się nie da. Tym czymś jest wzajemne zaufanie. Lekarz, któremu zabrało się część godzin na pewno będzie szukał innej pracy.
<!** reklama>Zacznie funkcjonować w wielu miejscach. Z żadnym z nich nie będzie emocjonalnie związany, z żadnym nie będzie się identyfikował. Nie będzie też ufał swoim przełożonym. Jego zaangażowanie zapewne również będzie mniejsze. Zresztą, co lekarz, który zobaczy pacjenta przez kilka minut raz w tygodniu, będzie o nim wiedział?
Po to, by lepiej leczyć, potrzeba czegoś więcej niż czystej wiedzy medycznej. Potrzebne są zaufanie i znajomość chorego. I jeszcze jedno. W nicość odchodzi praca zespołowa (np. chirurgów). Taka, podczas której wszyscy członkowie zespołu potrafią zrozumieć się bez słów. Szkoda, bo dobry i zgrany zespół dawał choremu więcej szans na powrót do zdrowia.