Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Lepiej być optymistą czy pesymistą? Odpowiedź może Cię zaskoczyć!

TOMASZ SKORY
Lepiej być optymistą czy pesymistą? Czy optymistom naprawdę żyje się łatwiej? Co robić, gdy dręczą nas czarne myśli? Jak sobie radzić ze stresem i obawami o przyszłość? A może czasem warto być pesymistą?

O czarnowidztwie, różnych odmianach pesymizmu i o tym, czy dobrze być optymistą, z dr Magdaleną Grabowską z Instytutu Psychologii UKW w Bydgoszczy rozmawia Tomasz Skory.

Lepiej być optymistą czy pesymistą?

Mówi się, że optymiści mają więcej przyjaciół i są generalnie zdrowsi, ale optymizm też ma swoją ciemną stronę. Optymistki częściej zachodzą w nieplanowane ciąże, optymiści częściej jeżdżą na motocyklu bez kasku, rzadziej się badają... Pesymiści są ostrożniejsi. Dlatego pesymistą lub optymistą najlepiej być w zależności od okoliczności. Jeżeli wszystko gra, to możemy sobie pozwolić na optymizm, natomiast na czasy trudne, czasy kryzysu, lepszy jest pesymizm. Przy czym trzeba odróżnić pesymizm defensywny od dyspozycyjnego. Pesymiści dyspozycyjni widzą wyłącznie negatywny scenariusz i nie dopuszczają wystąpienia innych, pozytywnych możliwości, a w efekcie rzadziej podejmują jakiekolwiek działania, skazując się tym samym na porażkę. Natomiast pesymiści defensywni zakładają tylko, że coś może pójść nie tak, a więc są w stanie się do tego przygotować.

Tymczasem tyle się mówi o sile pozytywnego myślenia i że trzeba patrzeć na życie optymistycznie…

To się zaczęło od Seligmana, prekursora psychologii pozytywnej. Nagle pojawiło się przekonanie, że wszyscy powinniśmy być optymistami i zalały nas tony poradników, jak być szczęśliwym. Pesymiści zaczęli być terapeutyzowani, bo przyjęło się myśleć, że ich postawa nie jest objawem zdrowia psychicznego, a to przecież po prostu inne nastawienie, które się też przydaje. Zawsze, gdy rozmawiam o tym ze studentami, to pytam ich, co by woleli: żeby reaktor atomowy był zbudowany przez pesymistę czy optymistę. (śmiech)

Pesymiści dyspozycyjni widzą wyłącznie negatywny scenariusz i nie dopuszczają wystąpienia innych, pozytywnych możliwości, a w efekcie rzadziej podejmują jakiekolwiek działania, skazując się tym samym na porażkę. Natomiast pesymiści defensywni zakładają tylko, że coś może pójść nie tak, a więc są w stanie się do tego przygotować.

A skąd się bierze pesymizm dyspozycyjny, czyli to myślenie wyłącznie o najczarniejszych scenariuszach?

Z naszych lęków. Podczas terapii z osobami lękowymi uczymy je odróżniać realne troski - sytuacje, w których przydaje się odrobina pesymizmu, bo można się na nie przygotować - od zbędnych obaw, czyli zmartwień, na które nie mamy wpływu. Przykładowo, jeśli studentka pierwszego roku martwi się tym, że po swoich studiach nie znajdzie pracy, to warto, aby zadała sobie pytanie, co może w związku z tym zrobić. Jeśli nie zamierza zmienić kierunku i będzie się dalej sumiennie uczyć, to w sumie niewiele więcej. Jest to typowy lęk, którego nikt nie potrzebuje, bo zaśmieca tylko głowę i niszczy dobre samopoczucie.

Czyli zamiast myśleć o tym, co będzie za pięć lat, po studiach, ta studentka powinna skupić się na przykład na najbliższym kolokwium?

Dokładnie. Poszukiwanie pracy to coś, z czym każdy musi się kiedyś zmierzyć, ale czy koniecznie trzeba na tym etapie zaprzątać sobie tym głowę i snuć czarne scenariusze? Lepiej mierzyć się z problemami tu i teraz, z którymi faktycznie możemy coś zrobić. Jak choćby przygotować się do tego kolokwium.

Gdzie przebiega granica pomiędzy byciem na coś mentalnie przygotowanym a życiem w niepotrzebnym stresie?

Myślę, że istotne jest tu poczucie kontroli. Jeżeli czeka nas coś nieprzyjemnego, na co nie mamy żadnego wpływu, to można byłoby sobie powiedzieć: „Po co się martwić, co będzie, to będzie”. Przykładowo, jeżeli nie kontrolujemy tego, jak długo będziemy stać w kolejce w sklepie, to raczej nie powinniśmy się tym stresować. Jednak gdy czeka nas poważna operacja, trudno oczekiwać, byśmy się nią nie martwili. Emocje powinny być adekwatne do bodźca.

A co z sytuacjami, gdy jest niewielka szansa, że czarny scenariusz się sprawdzi? Rodzinny przykład: dziadek pojechał sam na działkę, obiecał babci, że zadzwoni, gdy dojedzie, ale ani nie dzwonił, ani sam nie odbierał. Babcia wystraszyła się, że miał wypadek. Słusznie?

To jest przeszacowanie ryzyka, często występujące u osób lękowych. Pojawia się tu założenie, że zdarzenia zagrażające są bardziej prawdopodobne niż zdarzenia niezagrażające. Można sobie w takim przypadku zadać pytanie, dlaczego ktoś jest lękowy? Może dlatego, że ma kiepskie doświadczenia? Jeśli np. każdy nocny telefon oznaczał dla kogoś złą wiadomość, to nic dziwnego, że ta osoba nauczyła się reakcji lęku na dźwięk dzwonka budzącego ze snu.

Faktycznie, dziadek miał w przeszłości trochę „przygód” za kółkiem. Choć ja w pierwszej kolejności raczej bym pomyślał, że nie miał zasięgu, odłożył gdzieś telefon i o nim zapomniał. Nie wszczynałbym od razu alarmu, nie dzwonił po rodzinie z pytaniem, kto może na tę działkę pojechać sprawdzić, czy dziadek żyje…

To swoją drogą sensowne rozwiązanie problemu. Jesteśmy świadomi, że dziadkowi mogło się coś stać, ale mógł też się z kimś zagadać, padła bateria, jest wiele możliwości. Jeżeli bierzemy pod uwagę te wszystkie scenariusze, to najprawdopodobniej poczujemy niepokój, ale powinien być on adekwatny do wszystkich możliwych sytuacji. Czyli - przyjmując, że dziadek na pewno miał wypadek, wyolbrzymiamy, ten strach będzie nieadekwatny. Jednak założenie, że na pewno po prostu zapomniał zadzwonić, jest z kolei bagatelizowaniem. Tu nie sprawdzi się ani optymizm, ani pesymizm.

Czyli babcia zachowała się… realistycznie?

Z pewnością babcia dobrze sobie poradziła z negatywnymi emocjami, bo zachowała się zadaniowo. Znalazła sposób na zredukowanie swojego niepokoju. Zamiast się martwić, wpadła na całkiem sensowy pomysł, jak sprawdzić te swoje obawy. Co innego, gdyby założyła, że dziadek na pewno miał wypadek i zaczęła dzwonić po szpitalach. To byłoby już zniekształcenie poznawcze polegające na przekonaniu, że zdarzenia negatywne są bardziej prawdopodobne od pozytywnych. W języku psychologii takie założenie, że skoro może być źle, to na pewno będzie, określa się mianem katastrofizacji.

W języku psychologii takie założenie, że skoro może być źle, to na pewno będzie, określa się mianem katastrofizacji.

To przeanalizujmy inny przykład. Znam młodą mamę, która za każdym razem, gdy jej mąż wyjeżdża w delegację, obawia się o to, kto zajmie się dziećmi, gdyby nagle zachorowała. I z tego stresu często faktycznie pojawiają się u niej objawy chorobowe - bóle głowy, nudności, palpitacje…

Takie kłopoty zdrowotne to tzw. somatyzacja lęku. W tym przypadku należałoby się zastanowić, co jest nie tak z poczuciem bezpieczeństwa tej osoby. Czy czuje się niepewnie w roli mamy? Czy poczucie odpowiedzialności ją przygniata? Taki lęk uogólniony, czyli przekonanie, że za chwilę stanie się coś złego, to bardzo nieprzyjemna postać lęku. Jest to lęk długotrwały, który bardzo obniża samopoczucie, odbiera zdolność przeżywania radości i daje wspomniane objawy fizyczne: napięcia mięśni, bóle głowy, żołądka. Nie jest tak dokuczliwy jak napad paniki, ale zasadniczo to już duży kłopot.

Mam wrażenie, że czarnowidztwo działa czasem jak samospełniające się przepowiednie. Podświadomie sprawiamy, że te nieprzyjemne scenariusze się wypełniają…

To się wiąże z tym założeniem, że skoro może być źle, to na pewno tak będzie. I wmawianiem sobie, że wiemy, co się wydarzy. Błędem jest na przykład mówienie: „Wiem, że jak pójdę na rozmowę kwalifikacyjną, to będę się bała”. Można powiedzieć: „Przypuszczam, że będę się bała” i przekonać się, czy faktycznie tak się stanie, ale nie z góry zakładać „wiem”. Bo jak sobie wbijemy do głowy takie twierdzenie, to nadajemy temu status pewnego wydarzenia. I tu się zaczyna samospełniające się proroctwo.

Jeszcze taki przypadek mi przyszedł do głowy - mój kolega żyje w przekonaniu, że każdy go chce naciągnąć. W związku z tym co tylko może, robi własnymi siłami, byle tylko nie narazić się, że mechanik czy malarz skasują go drożej, niż powinni. A że sam niekoniecznie zna się na tej robocie, często jest bardziej „w plecy”, niż gdyby zapłacił za usługę komuś z zewnątrz.

I przez swoje czarnowidztwo jest stratny, chyba że… taka sytuacja mu się podoba. Może ostatecznie stwierdzić, że co prawda wydał więcej pieniędzy, ale sam nauczył się czegoś nowego i nikt go na pewno nie oszukał, a to poprawiło mu samopoczucie. Jeżeli go stać na takie eksperymenty, nie doszukiwałabym się tutaj problemu. Gorzej, jeśli go nie stać, wtedy to już jest kłopot.

A z jakimi czarnymi scenariuszami najczęściej spotyka się Pani w pracy?

W gabinecie koncentruję się nie tyle na samym czarnowidztwie, co na jego przyczynach. Czarnowidztwo dla psychologa jest objawem, który z czegoś wynika - np. z neurotycznej perfekcji, czyli przekonania, że albo coś jest zrobione idealne, albo wcale. To będzie generować pesymizm, bo jak często jesteśmy w stanie zrobić coś idealnie? Miałam klientkę, u której objawiało się to problemami z podejmowaniem prostych decyzji konsumenckich. Gdy zapytałam ją, jak długo będzie wybierać np. piekarnik, odpowiedziała, że co najmniej dwa tygodnie, bo musi przeanalizować wszelkie dostępne modele we wszystkich sklepach. Słysząc taką odpowiedź, już wiem, że ta osoba nie szuka wystarczająco dobrego piekarnika, tylko idealnego. Można sobie jednak zadać pytanie, czy musimy mieć idealny sprzęt, czy wystarczy nam taki, który po prostu zaspokaja nasze potrzeby?

Częstym kłopotem, który może objawiać się czarnowidztwem, jest też personalizowanie. Polega ono na tym, że zawsze przypisujemy sobie skutki działań, nie tylko swoich, ale i innych osób. Ktoś się na mnie obraził? Pewnie powiedziałam coś nie tak. Od razu zakładam, że to moja wina.

Z czego jeszcze może wynikać czarnowidztwo?

Możemy na dobrą sprawę przeanalizować większość zniekształceń poznawczych, jakie istnieją na świecie. Jeżeli ktoś ma bardzo silną potrzebę kontroli, to też generuje objaw w postaci czarnowidztwa. Są osoby, które chcą mieć wpływ na wszystko: na to, jak długo stoją w korku na światłach, w jaki sposób zachowują się ich współpracownicy, czy uda im się coś sprzedać, czy nie. Takie osoby też zaczynają widzieć świat w czarnych barwach, bo gdzieś z tyłu głowy wiedzą, że nie są w stanie skontrolować wszystkiego. Niestety, czasem ludzi się uczy takiego naiwnego przekonania, że są w stanie skontrolować to, co niekoniecznie od nich zależy.

To się często powtarza w mowach coachowskich: „wszystko zależy od ciebie”.

Ano właśnie! Często pracuję z ofiarami źle prowadzonego coachingu. To osoby, które przeżywają głęboką frustrację, bo wtłoczono im do głowy przekonanie, że wyłącznie od nich zależy efektywność ich działań. Zastanówmy się jednak: jeżeli ja naprawdę nie chcę czegoś kupić, to osoba, która próbuje mi coś sprzedać, nie ma ze mną żadnych szans. A ludziom na pseudoszkoleniach wmawia się, że jeżeli naprawdę chcą sprzedać, to mogą. Częstym kłopotem, który może objawiać się czarnowidztwem, jest też personalizowanie. Polega ono na tym, że zawsze przypisujemy sobie skutki działań, nie tylko swoich, ale i innych osób. Ktoś się na mnie obraził? Pewnie powiedziałam coś nie tak. Od razu zakładam, że to moja wina.

To musi strasznie wpływać na samoocenę. Nic się nie udaje i to moja wina…

Jest też taki mechanizm, który się nazywa selektywną uwagą. Polega on na tym, że zwracamy uwagę wyłącznie na bodźce, które pokrywają się z naszym tokiem myślenia. Prosty przykład - wygłaszam wykład jako osoba przekonana o tym, że jestem kiepskim mówcą. W takiej sytuacji, gdy tylko jeden ze studentów ziewnie, ja to od razu zinterpretuję: „Ale nudzę, jestem kiepskim wykładowcą”. To nic, że cała sala słucha. Wystarczy jeden bodziec, by potwierdzić to, co mamy w głowie. To też forma czarnowidztwa. Inną jest dychotomizacja, czyli myślenie czarno-białe, np. założenie, że albo odnoszę sukcesy, albo porażki - nie ma nic pomiędzy.

Jak to się objawia?

Miałam kiedyś okazję pracować z parą, która była bardzo konfliktowa i często się ze sobą kłóciła. Para pojechała na urlop, po wakacjach wrócili do terapii, a na pytanie, jak im się udał wyjazd, klientka odpowiedziała „Był do niczego, w ostatnim dniu bardzo się pokłóciliśmy”. Cały dwutygodniowy urlop, pozbawiony kłótni, był do niczego, bo raz się pokłócili. To przykład dychotomizacji. Stąd już tylko krok do myślenia, że „kolejny urlop też się nam nie uda” i „zawsze będzie beznadziejnie”.

A częściej takie negatywne myślenie przejawiają kobiety czy mężczyźni? Która płeć jest bardziej pesymistyczna?

Kobiety nieco częściej niż mężczyźni miewają skłonności do pesymizmu. Może to wynikać z kobiecej tendencji do wyjaśniania swoich sukcesów raczej szczęściem i zbiegiem okoliczności niż własnym talentem i zdolnościami. Jeśli mamy przekonanie, że nasz sukces zależy tylko od łutu szczęścia, to blisko już do przewidywania wszystkich możliwych pechowych zdarzeń, które mogą zagrozić naszym działaniom. Poza tym kobiety miewają silniejszą tendencję do przeżywania niepewności siebie, więc zamiast ufać w swoje siły i możliwości, zamartwiają się przykładowo tym, jak zostaną ocenione: co inni o nich pomyślą, czy się aby nie ośmieszą, czy dobrze wypadną? Różnice płciowe w pewności siebie wynikają przede wszystkim z wychowania, w ramach którego u dziewcząt kładzie się większy nacisk na poprawność zachowania, pracowitość i posłuszeństwo. Chłopcom zostawia się większy margines swobody, gdyż w ich wychowaniu stawia się na samodzielność, przebojowość oraz inicjatywę, co daje możność wyćwiczenia zaufania do siebie i pewności.

Kobiety nieco częściej niż mężczyźni miewają skłonności do pesymizmu. Może to wynikać z kobiecej tendencji do wyjaśniania swoich sukcesów raczej szczęściem i zbiegiem okoliczności niż własnym talentem i zdolnościami.

Czy można walczyć z tym, że czarne scenariusze wydają się nam najbardziej prawdopodobne?

Tak, i warto z tym walczyć. Przede wszystkim można zastosować wiele technik terapeutycznych, na własny użytek, nie wszystko wiąże się z koniecznością wizyty u psychologa. Można na przykład zacząć ćwiczyć atrybucję - odkrywanie przyczyny danego zjawiska. Spróbujmy na przykładzie: idzie ulicą osoba z niską samooceną w kwestii wyglądu fizycznego. Ktoś idący z naprzeciwka się krzywi. Co myśli taka osoba?

„Spojrzał na mnie, zobaczył, jaki jestem brzydki, więc się skrzywił”.

Jak najbardziej. Jeżeli tak mamy, to warto zastanowić się, dlaczego ktoś krzywi się na ulicy. Może dlatego, że go boli ząb? Może sobie przypomniał, że zapomniał załatwić ważną sprawę? Może dlatego, że bardzo mu przypominam znienawidzoną nauczycielkę z liceum? A może stanął akurat na ostrym kamyczku? Możliwości jest naprawdę bardzo wiele, więc nie warto psuć sobie nastroju przypuszczeniem, które jest tylko jednym wycinkiem z całego tortu rzeczywistości. Podobnie było z historią o dziadku. Jeżeli przychodzi nam do głowy najgorszy scenariusz, to powiedzmy sobie „stop” i spróbujmy zbudować wachlarz atrybucyjny. To pomaga ostudzić emocje.

A w którym momencie czarnowidztwo staje się na tyle poważnym problemem, że warto już skorzystać z pomocy psychologa?

Po pierwsze, sytuacja nie musi być bardzo poważna, żeby korzystać z pomocy psychologa. Warto zrobić to wcześniej, nim problem zacznie się pogłębiać. Takim sygnałem może być to, gdy zauważamy, że pesymizm jest dla nas nieużyteczny. Jeżeli często odczuwamy z tego powodu lęk, a okazuje się, że nasze obawy są nierealne, obniża nam to nastrój, mamy objawy fizyczne. W skrajnych przypadkach takie przekonanie, że jest źle i będzie jeszcze gorzej, może być też objawem depresji. A to już poważna sprawa i kwestia, której nie należy przeczekiwać, bo depresja sama nie przejdzie. Jeżeli nie jesteśmy w stanie odczuwać radości, tracimy poczucie humoru, pojawia się przekonanie, że wszystko jest złe, mamy zaburzenia snu, jedzenia, tracimy ochotę na cokolwiek, to już powinno nas skłonić do wizyty u psychologa lub psychiatry.

Jak po terapii zmienia się życie czarnowidza? Staje się optymistą? Zdrowym pesymistą?

Bardzo często chodzi właśnie o to, by dojść do poziomu realizmu, a niekoniecznie optymizmu. Ludziom po psychoterapii jest po prostu lżej. To są osoby, które nadal przeżywają smutek, złość i strach, ale adekwatnie do sytuacji. Błędem jest potrzeba nieprzeżywania jakichś emocji. Czasami do gabinetów przychodzą klienci z oczekiwaniem, że np. przestaną się w ogóle złościć. To błąd, bo wszystkie emocje są OK. Tak samo jest z lękiem - w sytuacji zagrożenia jest normalny. Jeżeli ktoś w chwili niebezpieczeństwa nie przeżywa lęku, jest to tak samo dziwne jak w drugą stronę. Celem terapii nigdy nie jest wyeliminowanie emocji, tylko urealnienie tych stanów.

Błędem jest potrzeba nieprzeżywania jakichś emocji. Czasami do gabinetów przychodzą klienci z oczekiwaniem, że np. przestaną się w ogóle złościć. To błąd, bo wszystkie emocje są OK. Celem terapii nigdy nie jest wyeliminowanie emocji, tylko urealnienie tych stanów.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

MECZ Z PERSPEKTYWY PSA. Wizyta psów z Fundacji Labrador

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera