<!** Image 2 align=left alt="180" >Dość o prawicy, dziś nie będę sądził zwycięzców, bo i bez tego mają sporo kłopotów.
Rozśmieszyło mnie do łez stanowisko SLD w sprawie wyborów prezydenckich. Młodzi i podobno energiczni działacze Sojuszu, czyszczący szeregi swej partii przy pomocy lidera Olejniczaka w roli „Domestosa” (nie mylić wczoraj z Demostenesem) wydali w środę niezrozumiały pomruk. Lewicowe chrząknięcie miało być wskazówką dla zdezorientowanego elektoratu – jak i na kogo głosować 9 października.
W trosce o stan psychiczny Czytelnika o lewicowych poglądach pokusiłem się o interpretację suflerskiego szeptu z lewej strony sceny politycznej.
Po pierwsze: człowiek o lewicowych przekonaniach powinien koniecznie pojawić się w lokalu wyborczym, by spełnić swój obywatelski obowiązek.
Po drugie: spokojnie pobrać kartę do głosowania, rozejrzeć się wokół i sprawdzić, czy nie jest obserwowany.
Po trzecie: jeśli już upewni się, że jest sam na sam z kartą do głosowania może od niechcenia, najlepiej z niedbałą elegancją, zagłosować na Borowskiego, pamiętając, że to ostatnia przysługa, jaką oddaje kandydatowi na prezydenta, który podzielił lewicę.
Uwaga dodatkowa: zapytany przez ankietera o wybór winien przyznać, że głosował na Borowskiego, ale ze sporym obrzydzeniem.
Takie mniej więcej wnioski można wyciągnąć z wyborczo-prezydenckiej taktyki SLD, który jak bojaźliwa panna chciałby zajść w ciążę, ale nie tak do końca.
Już dawno, dawno temu Włodzimierz Iljicz przestrzegał przed podwójną taktyką socjaldemokracji.
I jak tu nie wierzyć, że Lenin wiecznie żywym jest!