Jakkolwiek krakowski spektakl zawiera wątki autobiograficzne z życia grającego główną rolę Edwarda Linde-Lubaszenki, to faktu, że jego bohater pije denaturat, nie traktujmy zbyt dosłownie.
<!** Image 2 align=none alt="Image 157552" sub="Zdaniem cieszącego się sławą kobieciarza Edwarda Linde-Lubaszenki, nic tak nie ożywia sceny teatralnej jak płeć piękna... Tymczasem w „Lękach porannych” partneruje mu jedynie Paweł Sanakiewicz, który, wcielając się w różne postaci (w tym kobiece), daje jednak prawdziwy popis gry aktorskiej.">Niespełna rok po triumfalnej premierze w krakowskim Teatrze Nowym sztuki „Lęki poranne” według Stanisława Grochowiaka, w reżyserii Piotra Siekluckiego, spektakl zawita do Bydgoszczy.
To naprawdę rzadka okazja, by zobaczyć na żywo doskonałego aktora, jakim jest kreujący główną rolę Edward Linde-Lubaszenko. A jeszcze ten posmaczek; artysta dał swemu alkoholizującemu się bohaterowi co nieco z siebie...
<!** reklama>Zajrzeć w głąb duszy
Nawet dla legitymującego się barwnym życiorysem Edwarda Linde-Lubaszenki zeszły rok był wyjątkowy: obchodził siedemdziesiąte urodziny i półwiecze pracy artystycznej. Jak inaczej uczcić podwójny jubileusz aktora, jeśli nie jakąś popisową rolą?
- Długo trwało poszukiwanie odpowiedniego tekstu - przyznaje Piotr Sieklucki, dyrektor Teatru Nowego w Krakowie, gdzie benefis miał się odbyć. - Edward ciągle był niezadowolony, bo chciał, żeby rola była możliwie najbliższa jego osobowości, przeżyciom, temu, co mu w duszy gra - dodaje reżyser przedstawienia, podkreślając, że gdy jubilat wskazał już dramat Stanisława Grochowiaka „Lęki poranne”, to i tak wplótł weń wątki z własnej biografii. Ciekawe, że najbliższą premierą duetu Sieklucki - Linde-Lubaszenko będzie „Encyklopedia duszy rosyjskiej” Wiktora Jerofiejewa - prowokatora oskarżanego o rusofobię, którą to propozycję aktor natychmiast podchwycił, mówiąc, że odnajduje w sobie taką właśnie rosyjską duszę. W końcu do pełnoletności żył w przekonaniu, że jest synem czerwonoarmisty Lubaszenki, który związał się z jego matką, dał nazwisko i w najlepszej wierze zabrał do Związku Radzieckiego, a spędzone tam dzieciństwo zrobiło swoje.... Nawet, gdy poznał prawdę i ojca - Juliana Linde, musiało minąć trzydzieści lat, by zdecydował o uporządkowaniu spraw i dodaniu jego nazwiska.
Poezja na dnie flaszki
Pewnie żadnemu z ojców nie zawdzięcza jednak Edward Linde-Lubaszenko dualistycznej, jak sam mawia, natury nałogowo- -antynałogowej. Po prostu alkohol to „najwierniejszy towarzysz życia artysty”, ale jednocześnie aktor (mając za sobą sześć semestrów medycyny) dobrze wie, że czasem trzeba dać szansę wątrobie, aby się zregenerowała. Takiej wiedzy i samodyscypliny brakuje wszakże bohaterowi „Lęków porannych” - Alfowi, nie jest on więc na pewno alter ego Lubaszenki. Mieszka w norze, brakuje mu na komorne, wystarcza jedynie na denaturat, przy którym rozlicza się ze spędzonego nad kielichem życia. Aktor, pracujący z takimi mistrzami jak Jarocki, Swinarski, Lupa czy Wajda, genialnie rysuje deliryczną granicę pomiędzy stanami pijackiej euforii a gorzką ironią rzadkich chwil trzeźwości. Wybornie partneruje mu Paweł Sanakiewicz, przybierający w alkoholowych omamach różne postacie: raz jest dozorczynią, raz kompanem od flaszki - Kolą.
- Charakterystyczne jest to, że o denaturacie mówi się tu niemal poetyckim językiem - zauważa Sieklucki, a nam się przypomina, że swój rozrachunek ze śmiertelnym nałogiem ubrał w tę nutę sam Grochowiak. Ile jest w tym własnych przemyśleń Edwarda Linde-Lubaszenki? Artysta lubi powtarzać, że aktorstwo jest pewną tajemnicą i niech tak pozostanie...
Wnuk i stary buntownik
A jednak to nie poezja języka wyróżnia krakowskie przedstawienie, podczas którego jest i straszno, i śmieszno. Chwilami można nawet odnieść wrażenie, jakby twórcy puszczali do widowni oko. Czy nie obawiali się, że otrze się to o typowo polskie traktowanie pijaka niczym świętej krowy, której wszystko wolno, choć lepiej jej zejść z drogi?
- Prawda, że trochę przymrużamy w spektaklu oko, ale to za sprawą dystansu, który ma do życia i samego siebie Linde-Lubaszenko - wyjaśnia Sieklucki, co potwierdzają wypowiedzi aktora nieznoszącego nadmiernej powagi. Można więc przypuszczać, że z prawdziwych lęków zwierzałby się niechętnie, a jeśli już mówiłby o niedopitym rano alkoholiku, to raczej w konwencji „porannego jeża sportowego”, znanego wszystkim fanom filmu „Piłkarski poker”, gdzie Linde-Lubaszenko brawurowo zagrał jednego z trzech przyjaciół z boiska. Bo też piłka nożna, obok brydża i kobiet, to największa jego pozazawodowa namiętność.
Piotr Sieklucki ze śmiechem wspomina, jak aktor z uporem powtarzał, że bez kobiet nie ma teatru, więc reżyser na premierze mu ustąpił. W końcu mógłby być jego wnukiem, choć emerytowany aktor ciągle pozostaje młody duchem. - Bo nie wiek czyni trudną współpracę z Edwardem Linde-Lubaszenką, lecz to, że jest wiecznie zbuntowanym anarchistą - mówi o dwa pokolenia młodszy reżyser w przededniu kolejnej wspólnej premiery.
Gdzie, kiedy?
Gościnny spektakl „Lęki poranne” zobaczymy 4 października o godz. 17.15 i 20.15 na deskach Opery Nova. Tam też można kupić bilety po 70 i 90 zł.