<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Do złodziei złomu mam stosunek osobisty. Przez nich zniknął mi szwagier. Zaparkował samochód, otworzył drzwi, wysiadł i tyle go widzieliśmy. Oniemiała rodzina tkwiła w osłupieniu, dopóki spod ziemi nie rozległy się jęki. I okazało się, że to nie siły nieczyste zasadziły się na biednego szwagra, ale swojscy złodzieje rąbnęli właz do studzienki.
I może byłoby to nawet zabawne, gdyby nie to, że szwagier wylądował w szpitalu. Przez jakiegoś matoła. Wczoraj wszystkie serwisy zagotowały się od wiadomości, że gang innych matołów ukradł setki metrów trakcji elektrycznej, kompletnie rozwalając dwie linie kolejowe na Dolnym Śląsku. I nie chodzi tylko o to, że straty samej kolei idą już w sumie w miliony złotych. Ktoś przecież nie dojechał do pracy, ktoś do lekarza, ktoś na lotnisko.
<!** reklama>Debatujemy ostatnio o tarczy, przesłuchaniach Radosława „tłumacza” Sikorskiego, czy podrygach nowego wodza lewicy. Tyle że dla Polaka-zwyklaka to sprawy odległe. Dla niego siła państwa to niewytargowanie kolejnej baterii „patriotów”, ale pewność, że nie wpadnie do odsłoniętej studzienki, albo że dojedzie do pracy, bo nikt nie ukradnie linii kolejowej. A państwo okazuje się w tej sprawie żałośnie słabiutkie. Co najwyżej słyszymy jakieś głupawe żarciki ekspertów, że wszystkiemu winni są Chińczycy ze swoim apetytem na złom ze świata. A przecież za wczorajszą sytuację pod Wrocławiem ktoś zapłaci - za naprawy, roszczenia podróżnych, straty wizerunkowe PKP. I marzy mi się, żeby nie byli to znowu podróżni, którym podniesie się ceny biletów, ale by obciążono tym gang złodziei, zabierając im domy i samochody. Bo to akurat nie była robota śmietnikowych złomiarzy.
