MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Kto nie kocha Ameryki?

Mariusz Załuski
Mariusz Załuski
Ameryka, jak wiadomo, nie potrzebuje specjalnie bomb, armat i dzielnych marines. Żeby zawojować świat, wystarczy jej Hollywood. No, może tylko potrwa to nieco dłużej...

<!** Image 1 align=left alt="http://www.nowosci.com.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Ameryka, jak wiadomo, nie potrzebuje specjalnie bomb, armat i dzielnych marines. Żeby zawojować świat, wystarczy jej Hollywood. No, może tylko potrwa to nieco dłużej...

I coś w tym jest, kultura pop z USA - złudzenie serwowane na skalę przemysłową, a przy tym uroczo wpychające nam w głowy amerykański styl życia - tumani lud pracujący wszystkich kontynentów. W „Operacji „Argo”, filmowej wersji autentycznej historii, Hollywood również odgrywa rolę niebagatelną. Bajdy, które sprzedaje, mają bowiem taką moc, że tym razem są jedyną skuteczną bronią przeciw irańskim bojowcom.

<!** reklama>Tak w ogóle to podziwiam Bena Afflecka, że jakoś wybrnął z pułapek, związanych z ekranizowaniem historii znanej i głośnej. Historii, rzecz jasna, niezwykłej, ale w końcu oczywistej do samego dna. A w takim przypadku łatwo ugrzęznąć, bo trudno wykrzesać napięcie. Można też z drugiej strony wdepnąć w typowe dla amerykańskiego kina pop dęcie w patriotyczne trąby, zakończone powiewającym gwiaździstym sztandarem. I tu Affleck uniknął wpadki. Nie poszedł też w brutalność.

Co nam więc zafundował? Bardzo sprawną opowieść ze zgrabnym dawkowaniem sekwencji prawie dokumentalnych, thrillerowych i naładowanych całkiem niezłym humorem.

I trochę mi ta produkcja Afflecka przypomina amerykańską powieść kryminalną z listy bestsellerów. Bo tamtejsi autorzy wyspecjalizowali się nie w pogłębianiu tła, jak Skandynawowie, nie w literackich smaczkach, jak niektórzy pisarze z południa Europy, ale w fabule. Po prostu opowiadają - ale tak, że nie możemy doczekać się następnej strony. Affleck dołożył do tego jeszcze koloryt przełomu lat 70. i 80. Te wąsy, te fryzury, te samochody... Nurkujemy w tamte lata na całego. Trochę płasko wyszło za to całe tło polityczne. Niby na początku mamy parę prztyczków we własny amerykański nos, ale potem oglądamy świat wyłącznie w konwencji my - dobrzy - i oni - mroczny, fanatyczny motłoch. Z drugiej strony nikt tu też nie napina muskułów i nie chce bawić się w Olivera Stone’a.

A oglądamy film o operacji amerykańskiego wywiadu w Iranie. Otóż, kiedy bojownicy Chomeiniego wzięli szturmem ambasadę USA w 1979 roku, sześciu osobom udało się uciec i ukryć w domu ambasadora Kanady. CIA zaryzykowało wyrwanie ich z pułapki. Po analizie mniej lub bardziej dziwacznych pomysłów, postanowiono, że Amerykanie wyjadą jako kanadyjska ekipa filmowa. Ale najpierw trzeba było tę ekipę uwiarygodnić: kupiono scenariusz i zaczęto „dmuchać” promocję hitu science fiction.

I to jest najzabawniejsza, choć śmieszno-gorzka część tego filmu. W końcu dostajemy lekcję robienia wszystkim wody z mózgu w uroczym hollywoodzkim stylu. Scenariusz jest beznadziejny, producent znikąd, a wielka impreza promocyjna to hucpa nad hucpy. Ale wszyscy dają się nabrać, nawet najbardziej nobliwy magazyn w Hollywood poświęca produkcji „Argo” sporo miejsca. Ale czy nie za to właśnie kochamy Hollywood?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!