<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/warta_ryszard.jpg" >Wracają. Coraz więcej statystyk wskazuje, że po wielkiej fali wyjazdów z Polski za pracą, od miesięcy po cichu narasta potężna fala powrotów. Polacy wracają z najróżniejszych powodów: bo brytyjski funt nie jest już tak mocny, a złotówka tak słaba jak kiedyś, bo łatwiej o przyzwoitą robotę w kraju, bo już się zarobiło na tyle, żeby się odbić od finansowego dołka, bo praca choćby w najsympatyczniejszym londyńskim pubie to jednak nie jest szczyt marzeń dla pani magister z ambicjami, bo nawet najlepsze pieniądze nie zastąpią rodziny, która tak łatwo się rozpada, gdy jedno jest tam, a drugie tu.
Fala powrotów nie oznacza, że ziściły się wszystkie obiecanki polityków i Polska stała się wreszcie krainą miodem i mlekiem płynącą - ani że tam, dokąd się jeździło, nagle zrobiło się gorzej. Po prostu, wahadło koniunktury na razie przechyliło się u nas na zielone pole, ale trzeba mieć świadomość, że jutro, za rok albo pięć lat może się przechylić znów na drugą, czerwoną stronę.
<!** reklama>Czas najwyższy, by o emigracji mówić jak o zwykłym zjawisku społecznym. Pod pewnymi względami korzystnym, pod innymi groźnym, ale co najważniejsze - typowym. To normalne, że ludzie wyjeżdżają, wracają, to naturalne, że szukają dla siebie miejsca na świecie. Jedni dorobią się i wrócą, inni wrócą, bo się nie dorobią, jeszcze inni pozostaną na obczyźnie już na stałe. Taka jest cena, albo raczej przywilej, życia w państwie otwartych granic, które nie traktuje swych obywateli jak zakładników. Zjawisko emigracji nie jest nawet przypadłością naszej, biedniejszej części Europy. Także bogate Niemcy co roku opuszczają grube tysiące młodych z reguły ludzi, szukających szczęścia najczęściej pod o wiele cieplejszym, kalifornijskim słońcem. I trudno się dziwić. Oni od dawna nie muszą mieć wiz...