<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/reszka_jaroslaw.jpg" >W czasach, gdy zakłady przemysłowe gotowe są chwycić się brzytwy, by nie utonąć, banki sięgają po prosty lek na złą koniunkturę, a koszty kuracji zapłacą za nie klienci. Znamienne, że pierwszy użył tego środka detaliczny potentat, PKO BP. Pierwszy właśnie dlatego, że potentat i na dodatek państwowy pieszczoch. Już w zeszłym tygodniu PKO BP zaczął informować o wyższych opłatach, które zaczną obowiązywać od maja. Wprawdzie wiąże się to z ryzykiem utraty klientów, lecz bankowe mózgi pewnie wykalkulowały, że z ryzykiem niewielkim.
<!** reklama>Zarobek ma dać bowiem wiele małych przychodów, a nie mało wielkich. Na przykład opłata za prowadzenie Superkonta wzrośnie z 5,4 do 6,9 zł. Półtora złotego więcej nawet drobnego ciułacza nie powinno skłonić do zmiany banku, zwłaszcza że taka decyzja zmuszałaby do spłaty debetu. Debet zaś w ciężkich czasach ma na koncie niemal każdy i niemal przez cały czas. Dzięki tej małej podwyżce PKO BP wrzuci co miesiąc do skarbca około 9 milionów ekstra. Ten sam bank dał też hasło do odtrąbienia końca cyferkowej wojny w reklamach. Na przełomie 2008 i 2009 roku banki ostro licytowały się na billboardach w wysokości oprocentowania lokat terminowych. Niektóre nawet dobijały do 10 proc.
W PKO BK od dziś obowiązuje kierunek marszu w dół - na początek o pół procent. I w tym wypadku ryzyko utraty klientów jest niewielkie. Klient zerwie lokatę, to straci. Poczeka do końca terminu umowy, to pewnie się przekona, że w innych bankach też już obcięli stopy. Dobrze, dobrze być cysorzem... Ale najlepiej cysorzem państwowym, czyli z ograniczoną odpowiedzialnością. Ciekawe, co państwo na to. Na razie państwo woli milczeć i grać w piłkę.