Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Koniec powstania?

Mariusz Załuski
Mariusz Załuski
Owszem, parę tekstów mu poświęcono. Ale nie czarujmy się, gdyby byle celebryta zrobił pijaniutki efektownego fikołka, media zahuczałyby znacznie donośniej. A przecież wraz ze śmiercią Jerzego Stefana Stawińskiego znika parę kulturalnych zjawisk. A o paru sprawach nie będzie już po co dyskutować.

<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Owszem, parę tekstów mu poświęcono. Ale nie czarujmy się, gdyby byle celebryta zrobił pijaniutki efektownego fikołka, media zahuczałyby znacznie donośniej. A przecież wraz ze śmiercią Jerzego Stefana Stawińskiego znika parę kulturalnych zjawisk. A o paru sprawach nie będzie już po co dyskutować.

Pan Jerzy był jednym z gigantów wśród polskich scenarzystów - i to najbardziej aktywnym w czasach, kiedy wybitne kino nie oznaczało jakiejś rachitycznej frekwencji. Z „Kanałem”, „Zezowatym szczęściem” czy „Eroiką” dotarł więc do milionów widzów. Jednych śmieszyły wygłupy Kobieli, inni dumali nad losem szaraczka w łapach Historii. Ale oglądali wszyscy. Te wielkie filmy kojarzą nam się z aktorskimi kreacjami czy z zadumanymi nad losem świata panami reżyserami, ale przecież spora część tej intelektualno-artystycznej przygody to właśnie Jerzy Stefan Stawiński. To on wypuszczał powietrze z narodowych mitów i jednocześnie nowe mity tworzył. Nikt tak jak on nie pokazywał też człowieka z właściwościami, pełnego wartości, w sytuacji, kiedy musi tym wartościom sprostać. To on wreszcie był autorytetem, jeśli chodzi o tematykę drugiej wojny, a powstania warszawskiego w szczególności.

<!** reklama>Podobno podkreślał to, że aby dobrze pisać, trzeba mieć w głowie sporo własnych przeżyć, traum, dramatów i radości. Że nie da się z pustego życia własnego ukręcić ciekawej opowieści o innych. A Jerzy Stefan Stawiński rzeczywiście przeżył tyle, że starczyłoby dla tabuna zwyczajnych scenarzystów. Choćby powstańcze kanały - sam nimi szedł ze swoim oddziałem w makabrycznym marszu śmierci. Z kilkudziesięciu ludzi przeżyło kilku. Jerzy Stuhr po śmierci Stawińskiego stwierdził, że wraz ze śmiercią ostatnich przedstawicieli „szkoły polskiej” tematyka wojenna w naszym kinie przeminie. A Stawiński to jeden z ostatnich. Rzeczywiste II wojna światowa, przez dekady tak niesłychanie istotna dla naszej kinematografii, zniknie na dobre? Oczywiście można się spodziewać, że kiedyś spojrzymy na nią na nowo, ale przecież będzie to kompletnie inna refleksja niż Stawińskiego. Ciekawe swoją drogą, co sądził on o pretekstowej i odrealnionej wojnie choćby u Tarantino.

Mało kto wie, ale Jerzy Stefan Stawiński to też twórca i filmowej adaptacji „Krzyżaków”, i autor seriali. Ot, choćby „5 dni z życia emeryta”, czy bardziej znanej „Wielkiej miłości Balzaka”, parę pokoleń temu masowo oglądanej. To więc też symboliczna końcówka świata superseriali - tych drogich, z pieczołowicie od początku do końca konstruowanymi postaciami, z oglądalnością możliwą tylko w świecie, w którym telewizja ma jeden albo dwa kanały. Tak naprawdę były to przecież rozciągnięte na odcinki filmy fabularne, coś kompletnie innego niż dzisiaj, kiedy format „serial” i format „telenowela” coraz bardziej się przenikają. I kiedy już nikt nie przejmuje się tym, kto jest scenarzystą i co ma na myśli.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!