Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kończy się era ostatniego klezmera?

Katarzyna Kabacińska
Na deskach Opery Nova 27 lutego o godz. 19.00 gościć będzie spektakl pieśni i piosenek żydowskich pt. „Rodzynki zNajpierw mówiło się o nim, że jest ostatnim klezmerem Galicji, potem, że Rzeczypospolitej, aż Amerykanie - z właściwą sobie arbitralnością - orzekli: Leopold Kozłowski to ostatni klezmer na świecie. Autentyczny, bo urodzony nie gdzieś tam za Wielką Wodą, ale w samej kolebce klezmerstwa, jaką było galicyjskie miasteczko Przemyślany pod Lwowem. migdałami”.

Najpierw mówiło się o nim, że jest ostatnim klezmerem Galicji, potem, że Rzeczypospolitej, aż Amerykanie - z właściwą sobie arbitralnością - orzekli: Leopold Kozłowski to ostatni klezmer na świecie. Autentyczny, bo urodzony nie gdzieś tam za Wielką Wodą, ale w samej kolebce klezmerstwa, jaką było galicyjskie miasteczko Przemyślany pod Lwowem.

<!** reklama>

Na deskach Opery Nova 27 lutego o godz. 19.00 gościć będzie spektakl pieśni i piosenek żydowskich pt. „Rodzynki z migdałami”.

Pod takim tytułem ukazała się w 1988 r. „Antologia poezji ludowej Żydów”, w której znajdziemy kołysankę (tłum. Jerzy Ficowski): „U kołyski twojej/złota kózka stoi/Sprzedawała przez dzień cały/i rodzynki i migdały/i fig dużo i rodzynków/żebyś usnął już mój synku”. Rodzynki i migdały są bowiem od zawsze obecne w kuchni żydowskiej, łączącej różne smaki. Rodzynki to słodycz, migdały - goryczka. Mamy więc spektakl muzyczny o posmaku słodko-gorzkim. Jak życie.

Po dziadku Pejsachu i wuju Naftule

Szkoda, że Leopold Kozłowski nie zdążył poznać swoich słynnych krewnych - dziadka i wuja, czyli Pejsacha i Naftulego Brandweinów, ale to właśnie on jest dziś jedynym spadkobiercą kultywowanej przez nich kultury klezmerskiej. Naturalnym spadkobiercą i niestrudzonym kontynuatorem, bo mając 94 lata (!) nadal siada za fortepianem i gra... A gra odkąd pamięta, co zresztą nie jest dziwne, skoro muzykowało dwunastu synów Pejsacha, w tym ojciec Poldka - Herman. Muzyka klezmerska rozbrzmiewała na bar micwach i weselach, na uroczystościach chanukowych, ale i w domach, gdzie przesiąkało nią kolejne pokolenie.

- Pejsach Brandwein od czasu do czasu grywał nawet na dworze u Franciszka Józefa - w wypowiedzi Kozłowskiego dla czasopisma „Midresz” pobrzmiewa duma, szczególnie, gdy podkreśla, że orkiestra dziadka grała tam Brahmsa i Mozarta, ale po klezmersku, dodając - w czym cały cymes - charakterystyczne niuanse. Jak wieść niesie, za to kochał też orkiestrę sam marszałek Piłsudski i Pejsach był jego muzycznym pupilem!

Życie kreśliło jednak swój scenariusz. Z powodu emigracji orkiestra mocno się przerzedziła, tracąc, m.in., legendarnego klarnecistę - Naftulego, którego do dziś nazywa się „King of Jewish music of America”. Leopold Kozłowski nie przesadza mówiąc, że wszystkie współcześnie liczące się w świecie zespoły klezmerskie w dużej mierze opierają się na aranżacjach i kompozycjach jego wuja, Naftulego Brandweina.

Choć cymbalistów było wielu...

Tymczasem na czele rodzinnego zespołu klezmerskiego stanął Herman - starannie wykształcony skrzypek, który później został nawet koncertmistrzem orkiestry symfonicznej w Buenos Aires. Odbywającym się w jego domu próbom z ogromnym zainteresowaniem przypatrywał się mały Poldek, a gdy jako sześciolatek opanował grę na cymbałach, zaczął koncertować z orkiestrą. Bakcyl został połknięty!

Co prawda wprawnych cymbalistów było wielu, jednak to Leopold Kozłowski po skończeniu szkoły muzycznej studiował pianistykę w konserwatorium we Lwowie. Dzięki temu, gdy w 1939 r. wkroczyli Sowieci, mógł przetrwać, zakładając orkiestrę, wprawdzie nie klezmerską, ale taką grającą tanga i fokstroty. Potem nie było już ani lekko, ani przyjemnie - historia napisała Leopoldowi Kozłowskiemu dramatyczną, ale piękną kartę wojenną z działalnością konspiracyjną w obozie, a po ucieczce - z epizodem partyzanckim i teatrem frontowym, założonym w VI Dywizji LWP.

Proboszcz Cygan i spowiedź życia

Opisanie losów Leopolda Kozłowskiego, w których ogniskuje się to, co nikczemne, ale i dobre w ludzkich relacjach, oddanie przeżyć człowieka, który zna smak sławy i gorycz poniżenia, to wszystko sprawia, że zadanie wydaje się niewykonalne. Bo co napisać choćby o długoletniej, pełnej laurów pracy muzyka w mundurze, która kończy się jak nożem uciął w osławionym 1968 roku?

A jednak znalazł się ktoś, kto podjął się tego zadania, przed kim Leopold Kozłowski się otworzył. Po jednej z ważkich rozmów z córką szukał swego rodzaju spowiednika. „I znalazł się. Zaufałem mu, bo wiedziałem, że nikt nie zrobi tego lepiej niż on. Jacek Cygan to pierwszorzędny proboszcz” - przyznał w „Midreszu” Kozłowski, ujawniając tym samym kulisy powstania wydanej w 2009 roku książki pt. „Klezmer. Opowieść o życiu Leopolda Kozłowskiego Kleinmana”. A przy okazji i jej autora, szerzej znanego jako - doskonały skądinąd - tekściarz, dzięki któremu wierzymy Edycie Górniak, gdy śpiewa „To nie ja byłam Ewą”, z Ryszardem Rynkowskim wznosimy toast „Wypijmy za błędy”, zgadzamy się z Grażyną Łobaszewską, że „Czas nas uczy pogody”, a z Marylą Rodowicz wzdychamy, jacy to jesteśmy „Łatwopalni”... Jacek Cygan to bowiem autor nie tylko konkretnych utworów, ale jeden z twórców coraz rzadszego gatunku piosenki z duszą. „Od wielu lat układam literki (...). Niektóre literki tak mocno przytulają się do muzyki, że zostają w uszach słuchaczy” - podsumował swą robotę na stronie wydawnictwa Czerwony Konik. Ale zaskoczył nas „Klezmerem”, w zeszłym roku wydał „Psa w tunelu” i znów poznaliśmy Cygana nieoczywistego, bo eksperymentującego z formą poetę, którego wiersze pełne są literackich i kulturowych cytatów. Widać, że pisał je erudyta.

Ta jedna łza, a koncert wciąż trwa

A jednak najbardziej chwytającym za serce wcieleniem Cygana jest bycie dobrym duchem ostatniej dekady życia Kozłowskiego. To on został biografem muzyka, namówił go do wydania płyty, a teraz jest narratorem spektaklu - koncertu pieśni i piosenek żydowskich, podczas którego 94-letni pianista akompaniuje (wraz z Haliną Jarczyk na skrzypcach) Katarzynie Jamróz, Marcie Bizoń, Renacie Świerczyńskiej, Kamili Klimczak i Przemysławowi Brannemu. I nie zabraknie na koncercie „Rodzynki z migdałami” utworu wyjątkowego - kompozycji Kozłowskiego „Ta jedna łza” z pięknym tekstem Jacka Cygana. Kiedyś muzyk, wiedząc że Kraków odwiedzi wybitny skrzypek Itzhak Perlman, który wyraził chęć spotkania z Kozłowskim, zamarzył o wspólnym wykonaniu „Tej jednej łzy”. Panowie się spotkali i trudno orzec, kto był bardziej wzruszony i zaszczycony... Perlman, ogromnie ciesząc się z poznania krewnego Naftulego Brandweina, nabrał ochoty na muzykowanie. I popłynęły - melodia Kozłowskiego i ta jedna, najprawdziwsza łza wirtuoza Perlmana.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!