Co miesiąc w Szpitalu Uniwersyteckim im. dr. Antoniego Jurasza w Bydgoszczy pojawiają się komornicy. Placówka tonie w długach, dlatego dyrekcja podejmuje radykalne decyzje.
<!** Image 2 align=right alt="Image 148658" sub="Mimo wielomilionowego zadłużenia inwestycje w szpitalu im. Jurasza - w tym oddział ratunkowy - nie są zagrożone Fot. Tadeusz Pawłowski">Ze szpitala odejść może nawet 900 pracowników. O sytuacji uniwersyteckiej lecznicy rozmawiamy z Eugeniuszem Rutkowskim, przewodniczącym NSZZ „Solidarność” w szpitalu.
Jak to się dzieje, że szpital co roku przynosi straty i ma teraz prawie 140 milionów złotych zadłużenia?
Ciężko zrozumieć, jak mogło dojść do takiego zadłużenia. Składa się na to wiele zjawisk, ale - zdaniem związków zawodowych - główne przyczyny to ciągłe zmiany na stanowiskach dyrektorskich. Podczas mojej pracy w „Juraszu” przewinęło się tu już chyba z siedmiu dyrektorów. Każdy zastawał szpital zadłużony i zostawiał po sobie coraz większe długi. Ciągła rotacja powoduje, że nie ma spójności, nie ma jednego pomysłu na zarządzanie szpitalem. Uniwersytecki „Biziel”, choć też ma problemy, dzięki konsekwentnej polityce powoli z nich wychodzi. Kolejny powód trudnej sytuacji to nadwykonania, za które nikt szpitalowi nie płaci. Naszym zdaniem, dalsze ich realizowanie to narażanie szpitala na pogłębiające się zadłużenie.
W wielu publicznych szpitalach takich problemów nie ma. Jako dobry przykład wskazuje się choćby szpital w Grudziądzu.
Dyrekcjom mniejszych szpitali jest łatwiej zarządzać, mają większy wpływ na to, co dzieje się w szpitalu, łatwiej im też egzekwować decyzje. W szpitalu uniwersyteckim jest to trudne. Ścierają się tu wpływy kilku instytucji. Na przykład profesor, szef szpitalnej klinki, jest na etacie akademickim, więc dyrektor ma na niego niewielki wpływ.
Teraz za długi zapłacą między innymi pracownicy swoimi stanowiskami.
Dziwimy się, że plan restrukturyzacji zaczyna się od zapowiedzi masowych zwolnień. W dodatku za błędną politykę dyrekcji zapłacą pracownicy najniższych szczebli. A to nic nie da. Bo redukować się będzie pracowników, którzy nie zarabiają wiele, więc da to tylko pozorne oszczędności. W dodatku nie wiadomo, jak ich odejście odbije się na pracy szpitala. Skoro ograniczać się będzie liczbę łóżek, należy sprawdzić, czy nie trzeba będzie rozwiązać umów kontraktowych z lekarzami. Same zapisy w kontraktach są pilnie strzeżone, ale uważamy, że to one ciągną w dół finanse szpitala, a nie pensje szeregowych pracowników. Podobnie jest z kontraktami pozalekarskimi, o których związki też niewiele wiedzą. Teraz walczymy o uzyskanie dostępu do wykazu osób, które mają ze szpitala odejść.
<!** reklama>Czy związki zawodowe mają jakąś receptę na wyjście z tego kryzysu?
Sytuacja zmusiła wszystkie związki zawodowe do wspólnego działania. Nie wyobrażamy sobie, że zwolnienia będą prowadzone na zasadzie „po pięć osób z każdego oddziału”. Każde zwolnienie musi być poprzedzone szczegółową analizą przydatności danego pracownika i jego stanowiska dla szpitala. Trzeba też zmienić politykę szpitala. Kliniki z ich sprzętem i doskonałą kadrą powinny zajmować się skomplikowanymi wypadkami, a nie doraźną pomocą, którą mogą świadczyć inne placówki. Wykorzystywanie ich bazy do drobnych zabiegów jest niezwykle drogie i przynosi kolejne straty.
Opinia. 900 osób do zwolnienia to tylko założenia.
Kamila Wiecińska, rzeczniczka dwóch bydgoskich szpitali uniwersyteckich, zapewnia, że planowane zwolnienia w „Juraszu” nie muszą objąć aż 900 osób.
Zdaniem rzeczniczki, szpital znalazł się w niezwykle trudnej sytuacji, w której potrzebne są trudne decyzje. Jedną z nich jest redukcja etatów.
- Pojawiająca się w mediach informacja o zwolnieniu 900 osób nie jest ostateczna, podobnie jak zapowiedź likwidacji 200 łóżek szpitalnych. Te wyliczenia oparte są na wskaźnikach, które określają liczbę łóżek szpitalnych i kadry. Musimy pamiętać jednak, że inne zadania stoją przed szpitalami uniwersyteckimi, a inne przed powiatowymi. Wskaźniki nie muszą więc być wszędzie takie same. Redukcja etatów nie jest celem samym w sobie. Wraz z towarzyszącą jej reorganizacją pracy szpitala ma sprawić, że oferta naszej placówki będzie dostosowana do możliwości kontraktowych Narodowego Funduszu Zdrowia. Oczywiście, idealną sytuacją dla nas byłoby, gdyby szpital mógł świadczyć również - poza kontraktowymi - usługi płatne. Zabrania jednak tego ustawa, więc - mimo chęci - nie wykorzystujemy wszystkich naszych możliwości.
Rzeczniczka szpitali uniwersyteckich zapewnia, że jedna z głównych przyczyn zadłużenia szpitala, czyli tak zwane nadwykonania, są pod szczególną kontrolą dyrekcji, która stara się je ograniczać.
- Największe zobowiązania mamy wobec dostawców i koncernów farmaceutycznych. Ostatnio wystąpiły problemy z wypłatami za kontrakty i dyżury. O ile bowiem komornik nie może zająć pensji zasadniczych pracowników, to pieniądze na kontrakty - już może.
Rzeczniczka zapewnia, że nie ma zagrożenia dla planowanych inwestycji. - Rozbudowa szpitala o nowe oddziały to zadanie własne Collegium Medicum, niezależne od budżetu naszego szpitala - wyjaśnia rzeczniczka.(BOB)