Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Kochaj Amerykę, bo będzie źle [RECENZJA filmu "Olimp w ogniu"]

Mariusz Załuski
Mariusz Załuski
"Olimp w ogniu" to najnowszy film reżysera Antoine Fuqua z Gerardem Butlerem w rolach głównych. Czy warto iść na ten film do kina? Przekonajcie się sami.

"Olimp w ogniu" to najnowszy film reżysera Antoine Fuqua z Gerardem Butlerem w rolach głównych. Czy warto iść na ten film do kina? Przekonajcie się sami.


<!** Image 3 align=none alt="Image 210584" sub="fot. materiały dystrybutora">

Dlaczego Stany Zjednoczone są wszechświatowym żandarmem? Bo muszą nim być. Bo gdyby nie były, to wolny świat rozsypałby się nam w proch i pył. Momentalnie.

I choć różni niewdzięcznicy robią co mogą, to Amerykanie i tak walczą za wolność waszą i naszą... Znacie tę ideologiczną paplaninę z kinowych produkcyjniaków?

<!** reklama>

A jakże, sporo ich było, nowe nadciągają falami, w zależności od politycznego klimatu. W „Olimpie w ogniu” ta sfera ideologiczna jest tak widoczna, że film sprawia momentami wrażenie sponsorowanego przez Pentagon. 

I pewnie potraktowalibyśmy go jak takie sobie kino akcji - choć w gwiazdorskim wydaniu - gdyby nie to, że po bombach w Bostonie znowu poczuliśmy, że te niby głodne kawałki o zagrożeniu naszego zachodniego świata wcale nie są takie głodne.

I nagle taka bajka o terrorystach nabiera innego wymiaru, a my zaczynamy się zastanawiać, czy coś takiego mogłoby naprawdę się wydarzyć. Tak jak 11 września zburzenie WTC przez porwane samoloty...

To sprawia, że daje się ten film oglądać, bo inaczej byłoby ciężko. Napakowanie „Olimpu w ogniu” patosem jest bowiem niemiłosierne, ba, wrócił nawet łopoczący na wietrze gwiaździsty sztandar na zakończenie. A wydawało się, że to ikona przegięcia w kinie, pogrzebana dawno, dawno temu.

Główny problem „Olimpu” polega jednak na miotaniu się między kinem akcji serio a kinem akcji, w którym nieustannie ktoś mruga okiem - ot, tak w stylu Bruce’a Willisa. Jakkolwiek mocno byśmy jednak narzekali, to amatorzy tego rodzaju dzieł będą pewnie zadowoleni. 

Jest szybko, konkretnie i bardzo widowiskowo. A szturm terrorystów na Biały Dom i zajęcie go raptem w 13 minut naprawdę robi wrażenie - szczególnie, że wszystko wydaje się tu nieznośnie prawdopodobne. 

I przeistoczenie się turystycznej wycieczki w grupę zbrojnych, i użycie potężnych śmieciarek do tarasowania ulic, i przeniknięcie do środka „nielegałów” w składzie obcej delegacji. Później jest już gorzej, bo robi nam się z tego wszystkiego kino o samotnym wilku, co to dręczy wrogów i załatwia ich tuzinami. Ale tu standardy gatunku wytyczono jeszcze w czasach Schwarzeneggera.

Wszystko zaczyna się zaś od wypadku, w którym ginie żona prezydenta USA. Z pracą musi się pożegnać jeden z ochroniarzy - fachura nad fachurami. No i kiedy pewnego dnia terroryści z Korei Północnej zaczynają opanowywać Biały Dom, nasz wygnaniec postanawia się zrehabilitować. A sytuacja jest niewesoła, bo pan prezydent staje się zakładnikiem Koreańczyków.

Podczas wstępnego rozkręcania się filmu ogarnia nas leciutka nadzieja na zniuansowanie tej opowieści, ba, nawet jakieś polityczne smaczki. W końcu grają tu ciekawi aktorzy w rodzaju Morgana Freemana czy Ashley Judd, którzy z reguły preferują ciekawsze kino. Niestety, nadzieja szybko gaśnie. No, ale cóż, konwencja to konwencja. Tu nawet Freeman nie pomoże.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo