Dzisiaj, 5 września, na ekrany kin wchodzi amerykański film „Elegia”. Wyreżyserowany przez Hiszpankę Isabel Coixet, jest ekranizacją powieści „Konające zwierzę” autorstwa głośnego pisarza Philipa Rotha.
<!** Image 2 align=right alt="Image 94590" sub="Fot. monolith">W bydgoskim „Multikinie” prapremiera „Elegii” odbyła się trzy dni temu w ramach adresowanego do kobiet „Kina na obcasach”. Zwykle projekcjom z tego cyklu towarzyszy na poły żartobliwe hasło „panom teraz dziękujemy”. Czasem jednak warto by je zmienić w obowiązkową obecność, szczególnie gdy film poprzedzony jest - jak tym razem - kampanią dotyczącą nowoczesnej antykoncepcji. Z filmem łączy ją seks, czyli temat, którego panie chyba nawet nie chciałyby przejąć na wyłączność.
Podopieczna Almodovara
Pierwsza myśl to Penelope Cruz - wywodząca się z Hiszpanii gwiazda, której nawet Hollywood przez pewien moment było przychylne... Pedro Almodovar zdaje się obdarzać ją miłością bezwarunkową, czyniąc Penelope swoją ulubioną aktorką. Trop wyda się tym pewniejszy, że to Penelope gra jedną z głównych ról w „Elegii”. Tymczasem za podopieczną Almodovara można uznać również reżyserkę filmu - Isabel Coixet. Kiedy piętnaście lat temu, niespecjalnie znana, kręciła swój autorski film „Moje życie beze mnie”, zdecydowanym, by pomóc jej się przebić, był właśnie Almodovar, który został jednym z producentów filmu. Obraz odniósł sukces, otrzymał w Hiszpanii Goyę za najlepszy scenariusz, dobrze przyjęto go na festiwalu berlińskim. Isabel Coixet wyszła z cienia, a „Życie ukryte w słowach” z 2005 r., którego już jedynym producentem było studio El Deseo braci Almodovar, tylko potwierdziło talent artystki. Dostała wszystkie możliwe Goye, a jedna z nagród przypadła Almodovarom! W filmie o wyjątkowej więzi pielęgniarki z pacjentem gra Sarah Polley, której partneruje Tim Robbins. Między „Życiem ukrytym w słowach” a „Elegią” Coixet bierze jeszcze udział w „dziele zbiorowym” pt. „Zakochany Paryż” oraz w „Niewidzialnych” - wstrząsającym dokumencie o organizacji „Lekarze bez granic”.
U bukmacherów miał Nobla
<!** reklama>Sięgnięcie przez Isabel Coixet po powieść Philipa Rutha „Konające zwierzę” jest dla znawców twórczości obu stron pewnym zaskoczeniem. Ona wrażliwa, operująca półcieniami oddającymi subtelności ludzkiej natury, on - cyniczny prowokator i skandalista. Upraszczając: ona o uczuciach, on o chuciach i w tym (pozornym?) zantagonizowaniu postaw tkwi właśnie klucz zainteresowania reżyserki powieścią. „Zaciekawiło mnie, jak z seksu rodzi się miłość” - przyznała Coixet przed premierą filmu. W żadnym razie nie wydobyła go jednak z niebytu, jest bowiem Philip Ruth pisarzem o ugruntowanej pozycji, laureatem nagrody National Book Award oraz Pulitzera, a światowy rozgłos przyniósł mu „Kompleks Portnoya”. Sfilmowana w 1972 r. powieść uznana została przez ortodoksów za zamach na wszystko co święte w tradycji żydowskiej i nie tylko. Przy jednoczesnym ciągle doskonalonym warsztacie pisarskim, co zostało dostrzeżone przez międzynarodową krytykę. Jeśli jednak przyznamy, że Nobel literacki dla Doris Lessing w 2007 r. był sporym zaskoczeniem, to mało kto pamięta, że u bukmacherów obstawiano jako pewniaka właśnie Rotha! I można było temu zawierzyć, skoro rok wcześniej ta sama firma wytypowała trafnie Orhana Pamuka. Czyżby bano się, że Roth będzie drugą Elfriede Jelinek i podzieli literacki świat?
Casanova w pułapce
Tymczasem Philip Roth dzięki „Konającemu zwierzęciu” trafił znowu do kina. Oglądamy opisaną przez niego, ale przefiltrowaną jednocześnie przez spojrzenie Isabel Coixet historię płomiennego romansu profesora Davida Kepesha (sir Ben Kingsley) ze studentką Consuelą Castillo (Penelope Cruz). Dzielą ich nie tylko prawie cztery dekady, ale przede wszystkim bariera tworzona przez dystans starzejącego się Casanovy do uczuciowej intymności. Sam jest piewcą „uszczęśliwiającego seksu” (w życiu prywatnym, ale i zawodowym - pisząc o tym książkę) i nie dopuszcza do innej bliskości. Do czasu, aż sam przekroczy tę cienką linię i zostanie uwiedziony nie tylko na znanym sobie doskonale poziomie zmysłów, ale w tajemnej dotąd sferze wzruszeń. Profesor wpada w pułapkę, o istnieniu której - ironizując bezlitośnie - przestrzegał innych.
Nie jest jednak „Elegia” prostą pochwałą miłości „co zwycięży każde zło”, ale też refleksją (elegijną?) nad przemijaniem rodzącym lęki mogące przybrać postać obsesji. W głowie chłodnego intelektualisty Kepesha budzą się takie upiory, których nie jest w stanie unicestwić najbardziej nawet zracjonalizowany osąd. A dotąd tak dobrze sobie radził w wartościowaniu świata, zawsze stawiając na hedonistyczne uciechy...