<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/blazejewski_krzysztof.jpg" >To, co dzieje się w tej chwili na naszych oczach w sprawie Romana Polańskiego, jest jak wielki spektakl kinowy. To „prawdziwe kino”, jak kiedyś, w czasach, gdy film kojarzył się głównie z dobrą rozrywką, mawiano na coś, co wywoływało powszechny śmiech.
Tak jak nazwał to premier Donald Tusk, przez parę dni, które minęło od zatrzymania reżysera, mieliśmy do czynienia „z narodowym larum”. Wiadomość ta zaczynała wszystkie wydania dzienników, a za komentarze brali się chyba wszyscy mający dostęp do łamów prasy czy anten. Ton większości tych wypowiedzi wywołał we mnie potrzebę milczenia jako odpowiedź na jaskrawy dysonans między rodzajem sprawy a nadanym jej rozgłosem. Poczułem się zażenowany tak szerokim rozwlekaniem okoliczności samego zdarzenia, jak i rozstrzygania „z góry” w tę czy tamtą stronę. W sprawie Polańskiego głos zabrały różne krajowe osobistości.
<!** reklama>Nie wiem, dlaczego. Czyżby naprawdę każda okazja do promowania siebie była dobra? Czy polscy politycy zatracili już wrażliwość i poszanowanie dla prawa, dla ludzkiej godności, dla prywatności? I nie chodzi nawet o ich prezentowane publicznie zdanie, takie czy inne. Bo wśród zwykłych ludzi, także polskich obywateli, którzy mają swoje problemy, niekiedy większe niż te, które dotknęły sławnego reżysera, słychać było w ostatnich dniach w tej kwestii tylko jedno pytanie: Czy gdyby mnie, sąsiadowi, znajomemu coś podobnego by się przydarzyło, to ktokolwiek z władz zabrałby głos w mojej obronie? Czy interweniowanie w sprawie Polańskiego ma miejsce tylko dlatego, że jest to Polański, a nie Nowak czy Kowalski? Odpowiedź może być tylko jedna. Tak właśnie jest. Smutna to prawda.