<!** Image 1 align=left alt="Image 211754" >Sąd przy Wałach Jagiellońskich w Bydgoszczy to gmaszysko potężne, ale rozmieszczenie w nim pomieszczeń po prusku oszczędne.
Mnóstwo w nim sal rozpraw, do których po wniesieniu stołu sędziowskiego i ław dla stron postępowania miejsca starczy ledwie na jednego świadka. Taką właśnie salę wybrał sąd na wczorajszą rozprawę Andrzeja Z., oskarżonego o śmiertelne potrącenie motocyklisty. Nie jest to pierwszy raz, kiedy Temida rozpatruje ważną sprawę w warunkach „kieszonkowych”.
<!** reklama> Reporter prasowy, uzbrojony jedyne w notes i długopis, jakoś sobie poradzi. Radiowiec jeszcze się wciśnie ze swoim mikrofonem, ale telewizja? Kamerzysta, dźwiękowiec i reporter, bo tyle zwykle osób składa się na telewizyjną ekipę, nie mają szans, żeby się zmieścić w takiej klitce.
Ale przecież nie o naszą, dziennikarzy wygodę chodzi. Naszą rolą jest przekazać stan faktyczny. Chodzi bardziej o to, czy w takich warunkach można w ogóle mówić o zachowaniu zasady jawności procesu. Moim zdaniem jest ona poważnie zakłócona.
Gdzie mają podziać się członkowie rodzin, znajomi? Wszyscy mają przecież prawo śledzić proces, o ile sąd nie wyłączył jego jawności. W warunkach, jakie oferuje w wielu przypadkach bydgoski sąd, jest to prawo czysto teoretyczne.
Rozumiem kłopoty lokalowe wynikające z niedoinwestowania naszego wymiaru sprawiedliwości. Ale można też tak planować rozprawy, żeby nie dochodziło do sztucznego tłoku. Chyba nie chodzi o zniechęcenie obywateli do instytucji sądu? Prezesowi sądu pozostawiam to pod rozwagę.