To co wydawało się niemożliwe nabiera coraz bardziej realnych kształtów. Być może już w tym tygodniu (dziś?) Zawisza SA podpisze umowę o współpracy ze Stowarzyszeniem Piłkarskim
<!** Image 2 align=right alt="Image 27680" >O sytuacji na Gdańskiej rozmawiamy ze Zdzisławem Staniszewskim, naszym Czytelnikiem z Chicago, który od ponad miesiąca - jako mediator - pośredniczy w sporze.
Twierdzi Pan, że to Panu udało się pogodzić obie strony?
We can fix anything - możemy uporać się ze wszystkim - to pierwsza amerykańska dewiza. Nasłuchując wieści z Bydgoszczy, gdy bezpośrednie rokowania nie przynosiły oczekiwanego skutku, poczułem potrzebę pokojowego zakończenia sporu. Uznałem, że Bydgoszcz zasługuje na I ligę i nie można odrzucać sponsorów, którzy wykładają na piłkę kilka milionów złotych rocznie. Chwyciłem za słuchawkę i zacząłem rozmawiać, długo i konkretnie. Ze wszystkimi - z szefami spółki, członkami stowarzyszenia piłkarskiego, przedstawicielami miasta i kibicami, o których docierały do mnie same złe informacje. Mam nadzieję, że trochę pomogłem, bo niektórzy schowali głowę w piasek.
Czego oczekiwał Pan po rozmowach i jakie przyniosły one efekty?
Chciałem dowiedzieć się prawdy, mając na uwadze tylko dobro piłki nożnej w naszym mieście. Pragnę tego, aby wróciły czasy, kiedy stadion Zawiszy wypełniał się do ostatniego miejsca. Nie możemy być pośmiewiskiem na mapie Polski.
Co Pana zaskoczyło podczas negocjacji?
Najważniejsze, że obie strony wyraziły chęć podjęcia rozmów. W moim odczuciu, spółka przenosząc drużynę do Bydgoszczy sądziła, że zastała sytuację klarowną. Tymczasem spotkał ją zawód. Każda ze stron ma prawo do swoich racji i SP Zawisza dość rzeczowo argumentowało swój punkt widzenia. Rozumiem intencje stowarzyszenia, bo tylko ludzie z tego grona w najtrudniejszym momencie wzięli problemy w Zawiszy na swoje barki. Wyłonili spośród siebie działaczy, zbierali fundusze i nie można tego nie zauważyć. Dziś za SP Zawisza stoją młodzi, prężni biznesmeni, którzy chcą, aby futbol przetrwał i podążał w prawidłowym kierunku. Oczywiście są też wyjątki - kibice, którzy łamią prawo - lecz z każdym trzeba umieć rozmawiać, a zło dobrem zwyciężać.
Czy Panu udało się doprowadzić do rozmów między działaczami?
Przez... telefon zorganizowałem robocze spotkanie, na którym stawili się przedstawiciele stowarzyszenia i spółki. Podzieliłem się marzeniem o silnym ośrodku w grodzie nad Brdą. Powiedziałem, że kompromis i wzajemne ustępstwa nie są rzeczą hańbiącą. Niekiedy robiąc dwa kroki naprzód, musimy zrobić jeden krok do tyłu. Wiele konfliktów wewnętrznych można rozładować przygarniając do łona większość potencjalnych buntowników - ta myśl również przyświecała mi w trakcie rozmów.
Jakie wnioski wyciągnął Pan po rozmowie z kibicami?
Problem tkwi w tym, że nie wierzą oni w pomyślność całego przedsięwzięcia. Chcą mieć pewność, że ich ukochany klub znalazł się dobrych rękach. Poza tym, nie lubią, gdy tak poważne rozmowy owiane są mgiełką tajemnicy. To rodzi różne plotki.
Zarząd SP Zawisza chce jednak współpracy ze spółką...
W wielu rozmowach z kibicami ponosiły nas emocje, lecz - wierzę - podyktowane były dobrem sprawy. Rozwiązania siłowe prawie nigdy nie przynoszą pozytywnego rezultatu. Ugoda, która wydaje się tak blisko, ma już inny wymiar. Dziwi mnie z kolei niemoc niektórych organów administracyjnych, które powinny wcześniej coś z tym zrobić.
Kim Pan jest Panie Staniszewski? - to pytanie, na które musi paść odpowiedź...
Jestem 56-letnim rodowitym bydgoszczaninem. W młodości uprawiałem lekką atletykę, później byłem kierownikiem Bydgoskiego Okręgowego Związku Piłki Nożnej. Od ponad 20 lat mieszkam w Chicago, gdzie prowadzę własną firmę. Ale sercem jestem z Zawiszą.