https://expressbydgoski.pl
reklama
II tura wyborów - pasek artykułowy

Katrina jak gniew boży

Radosław Rzeszotek
Ucieczka Amerykanów przed huraganem przebiegała w chaosie. Gdy Katrina uderzyła, zrobiło się jeszcze gorzej. Po przejściu żywiołu na żer wychodziły szczury. Ludzie też.

Ucieczka Amerykanów przed huraganem przebiegała w chaosie. Gdy Katrina uderzyła, zrobiło się jeszcze gorzej. Po przejściu żywiołu na żer wychodziły szczury. Ludzie też.

<!** Image 2 align=left alt="Image 4967" >Ameryka długo nie chciała przyznać się do klęski w walce z żywiołem. Po przejściu Katriny mówiło się najpierw o kilkudziesięciu ofiarach, później zabitych miało być „może nawet tysiąc”, aż wreszcie CNN poinformowała o możliwych 10 tysiącach zabitych i 100 tysiącach poszkodowanych.

Okazało się, że rząd najpotężniejszego państwa na świecie nie był przygotowany na taki kataklizm. Katrina napisała jeden z najbardziej dramatycznych scenariuszy w historii Stanów Zjednoczonych. Udział wzięli w nim również Polacy.

W wesołym miasteczku

Z Polakami, którzy przeżyli huragan Katrina, kontaktowaliśmy się wszelkimi możliwymi sposobami - korespondowaliśmy przez Internet, dzwoniliśmy do nich, spotkaliśmy się też z tymi, którzy wrócili do Europy.

<!** Image 3 align=right alt="Image 4968" >Dominik (imię zmienione) wyjechał do Stanów w ramach programu „Work and Travel”. Miał pracować z dziećmi z porażeniem mózgowym, ale ostatecznie wylądował w wesołym miasteczku położonym na przedmieściach Nowego Orleanu, wizytówki stanu Luizjana, miasta, które przez wielu uznawane jest za niepowtarzalne w swoim klimacie, opisywane w dziesiątkach książek. - Na początku miałem pełno nieprzyjemności z powodu mojej fryzury - uśmiecha się Dominik. - W Polsce młodzi faceci noszą bardzo krótkie włosy. Tu jest dokładnie odwrotnie. Kiedy więc zacząłem pracę, pierwszego dnia zadano mi pytanie, czy jestem nazistą. W Luizjanie większość mieszkańców to czarnoskórzy. Są bardzo uczuleni na punkcie rasizmu.

Wesołe miasteczko, w którym pracował Dominik, zostało zamknięte dwa dni przed nadejściem Katriny. Ktoś rzucił hasło, że trzeba zwiewać, bo tym razem ma przyjść naprawdę mocna burza. Większość znajomych Dominika pozostała jednak w domach. Wyjechali dopiero na wezwanie policji. Byli jednak tacy, którzy pozostali i wcale nie przejmowali się alarmami oraz oficjalnymi komunikatami.

Generatory i hotele

Kiedy Katrina rodziła się gdzieś na Atlantyku, w Baton Rouge nikt specjalnie się nią nie przejmował. Tu ludzie wyliczają sobie, jaki huragan już przeżyli. „Jedynkę” zaliczył prawie każdy. „Dwójkę” - wszyscy, którzy mieszkają tu od kilka lat. „Trójki” i „czwórki” wspominają nieliczni. Z „piątką” nie ma żartów. Siła Katriny, zdaniem niektórych, znacznie przekroczyła „piątkę”. - Przed huraganem trzeba się zabezpieczyć. Najlepiej szczelnie zamknąć okna i drzwi - pouczali prezenterzy lokalnych stacji telewizyjnych. - Pamiętajmy, że siła wiatru wyrwie drzwi lub okna. Wówczas należy mocno trzymać się czegoś stałego. Na przykład rury doprowadzającej wodę do domu. Jeśli jej nie widać, proponujemy wejść do piwnicy i tam czekać aż nadejdzie pomoc.

<!** Image 5 align=left alt="Image 4970" >Katarzyna Zaguba i Rafał Stojanowski z Kartuz pracowali w hotelu „French Garden” w Baton Rouge. Choć w Polsce studiowali anglistykę i oboje mówią biegle po angielsku i francusku, zatrudnienie znaleźli tylko jako pomoc w kuchni. Ich szefem był czarnoskóry mężczyzna, który później zginął w wypadku samochodowym podczas ucieczki z miasta. Prawdopodobnie był jedną z pierwszych ofiar huraganu, którą ujęto w statystykach.

- O tym, co się do nas zbliża, dowiedzieliśmy się od naszych znajomych z Nowego Jorku, którzy zadzwonili z pytaniem, czy się nie boimy - opowiada Rafał Stojanowski. - Życie w hotelu toczyło się normalnie. Ochrona wprawdzie chodziła z blaszanymi tablicami, które miały zostać przymocowane do okien w ostatniej chwili, ale poza tym nikt nie wyglądał na przestraszonego huraganem. Chodziło o to, żeby nie obniżać komfortu klientów. Prąd oczywiście też był, bo tu większość hoteli ma swoje generatory. My jednak nie byliśmy do końca świadomi, co się dzieje. Dopiero w ostatniej chwili zrozumieliśmy, że gra idzie o życie.

8 w skali Beauforta

Alina Jakubaszek z Torunia w chwili uderzenia Katriny znajdowała się w miasteczku Fort Myers. Przyleciała na Florydę w odwiedziny do znajomych. Miały to być spokojne wakacje spędzone u bajecznie bogatej znajomej. To tu dowiedziała się, że niedaleko przejdzie jeden z największych niżów barycznych w historii meteorologii. O sile pogody zdążyła się już wcześniej przekonać podczas sztormu na Bałtyku. - O zbliżającym się huraganie dowiedziałam się z radia, ale zbytnio się nim nie przejęłam - mówi Alina Jakubaszek, która od kilku lat pracuje jako marynarz pod banderami całego świata. - Przeżyłam już na morzu sztorm o sile 8 stopni w skali Beauforta. Nie mam choroby morskiej, więc tylko przypięłam się pasami i próbowałam zasnąć. Tu też było podobnie. Spędziłam tamtą noc przy stoliku z moją znajomą i jej dziesięcioletnią córką Jacklyn. Całą noc siedziałyśmy i grałyśmy w remi brydża. Najbardziej bała się ta mała...

Znajoma Aliny Jakubaszek, słysząc o zbliżającym się huraganie zadzwoniła do męża. Ten, sądząc, że nadchodzi tornado, kazał jej schować się w ubikacji bądź w szybie windy. - Jemu chodziło o to, żeby cyklon nas nie wyssał - uśmiecha się Alina Jakubaszek. - Nie wiedział, że idzie huragan, a nie tornado... A to zasadnicza różnica.

Wielka rewizja

Dwa dni przed spodziewanym uderzeniem Katriny Katarzyna Zaguba i Rafał Stojanowski zrezygnowali z pracy. Wyjechać postanowił również ich czarnoskóry szef. Na północ uciekał znajomy Litwin, który miał swój samochód i wolne w nim miejsce. Przed nimi jechał saab szefa kuchni hotelowej - został zepchnięty z nasypu i roztrzaskał się o stojący poniżej słup oświetleniowy. Auto stanęło w płomieniach, zanim kierowca zdążył się z niego wydostać. Straż nie mogła dojechać na miejsce - droga była zakorkowana na długości kilkunastu kilometrów. - Uciekaliśmy w stronę miasta Jackson, ale zbyt daleko nie uciekliśmy - dodaje Katarzyna Zaguba. - W nocy zjechaliśmy w stronę Hammond i prosiliśmy o schronienie u przypadkowych ludzi. Przesiedzieliśmy w ich piwniczce, która przeciekała i cały czas baliśmy się, że wiatr wyrwie drzwi, które i tak zamknięte były na kłódkę. Nie odważyliśmy się wyjść. Katrina będzie mi się kojarzyć z nieprawdopodobnym hukiem. Dopiero kiedy zrobiło się trochę ciszej, wyszliśmy. Zdawało nam się, że zobaczymy to, co bohaterowie filmu „Twister”, ale nie było tak źle. Dom wciąż stał. Tylko na samochodach leżały drzewa i gałęzie. Wszędzie było pełno śmieci. To wyglądało tak, jakby ktoś zrobił w całej okolicy wielką rewizję.

Dwoje Polaków dwa dni po przejściu huraganu zostało przewiezionych przez służby ratunkowe do Dallas. Stamtąd skontaktowali się z rodziną w Polsce.

Śmierć czarnych

- Nie bardzo miałem dokąd uciekać, bo w Nowym Orleanie wynajmuję mieszkanie i mam tu dziewczynę, czarnoskórą dziewczynę - napisał w mailu Dominik, który czeka na przyznanie mu prawa stałego pobytu w USA. - W naszej dzielnicy większość mieszkańców to czarni, tak ich nazywają, których państwo ma gdzieś.

<!** Image 4 align=right alt="Image 4969" >Według relacji Dominika, brygady ewakuacyjne najpierw zabierały białych Amerykanów. Do dzielnic zamieszkanych w większości przez czarnoskórych autokary przyjeżdżały bardzo rzadko. - Inna sprawa, że czarni bardzo niechętnie opuszczali swoje domy - dodaje Dominik. - Znam kilku ludzi, którzy już w trakcie ewakuacji, jeszcze przed nadejściem Katriny, zabierali się za kradzieże. Zresztą, wielu z nich żyje z tego na co dzień. Tu, w niektórych dzielnicach, żyją całe rodziny, które zajmują się wyłącznie kradzieżą. Takie jest czarne południe Stanów...

W swoim mailu do redakcji Dominik nie pisze zbyt dużo o samym huraganie i fali powodziowej. Twierdzi jedynie, że skrył się w domu, do którego woda nie dotarła. Niedaleko jego kryjówki znaleziono kilka ciał, które wypłynęły dopiero dwa dni po przejściu huraganu. Pływały przez ponad dobę. Oceleli wyciągnęli je na brzeg, przykryli i czekali na wojsko, które miało zbierać zwłoki. Zanim żołnierze przyjechali, ciała zaczęły cuchnąć, a potem puchnąć. - Nie znałem nikogo z tych zabitych - informuje Dominik. - Nie był to też nikt z rodziny moich znajomych.

Ogród w kawałkach

Naoczni świadkowie, którzy zobaczyli Nowy Orlean zalany wodą, opisują nie tylko grupy szabrowników wynoszących ze sklepów i domów wartościowe przedmioty. Uwagę przykuwały również szczury, które śmielej niż zwykle wychodziły na żerowiska. Natychmiast pojawiły się plotki o gryzoniach atakujących ludzi. Informacji tych nie udało się jednak zweryfikować.Na wschód od Nowego Orleanu było już tylko lepiej. Huragan czynił mniej zniszczeń, pochłaniał mniej ofiar, a jego siła słabła z każdą milą. Około pięćset mil na południowy wschód, w miasteczku Fort Myers osiągnął siłę jedynie „dwójki”. Panował spokój. - Miałyśmy oczywiście okna zakryte blachami, bo tam huragany zdarzają się częściej i większość domów jest wyposażona w takie blachy - dodaje Alina Jakubaszek. - Ale kiedy się zaczęło, współczułam tym, którzy są poza domami. Z sąsiedniej budowy wiatr porywał cegły. Waliły w nasz dach i ściany. Wiedziałam jednak, że nic nie może nam się stać, bo wiatr nie jest aż tak silny. Ale rano okazało się, że przed domem leży wyrwane z korzeniami drzewo, a elementy ogrodu są porozrzucane po całej okolicy.

Ofiary bez pomocy

W Nowym Orleanie większość dotkniętych kataklizmem czuła się osamotniona. Nie dość, że brakowało wody i żywności, to jeszcze ludzie, którzy pozostali w swoich domach, padali ofiarą napadów. Wojsko, które pojawiło się po kilku dniach na terenach objętych powodzią, nie zawsze spełniało swoją rolę. Oburzenie wśród Amerykanów wywołało, między innymi, stwierdzenie szefa nowoorleańskiej policji, który widział jak żołnierze zamiast pomagać w ewakuacji, grali w karty. Senator Hilary Clinton zażądała utworzenia specjalnej komisji śledczej, której zadaniem ma być zbadanie, czy administracja prezydenta Busha rzeczywiście zrobiła wszystko, aby zminimalizować skutki przejścia huraganu.

- Mam rodzinę w Strzelacach Opolskich, które ucierpiały w czasie naszej powodzi stulecia - twierdzi Dominik. - Słyszałem opowieści o rzece, która zabiera wszystko, co stoi jej na drodze. Tu, w Nowym Orleanie, taka rzeka spadła z nieba.

Wybrane dla Ciebie

Produkcja ważnej polskiej broni zagrożona. Znany biznesmen chce zwrotu pieniędzy

Produkcja ważnej polskiej broni zagrożona. Znany biznesmen chce zwrotu pieniędzy

Mnóstwo atrakcji z okazji Bydgoskiego Dnia Dziecka. Mamy zdjęcia ze Starego Rynku

Mnóstwo atrakcji z okazji Bydgoskiego Dnia Dziecka. Mamy zdjęcia ze Starego Rynku

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski