<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/czarnowska_ewa.jpg" >Moje dziecko od pół roku dojeżdża do położonej w centrum miasta szkoły autobusami i tramwajami. Po dłuższym czasie, w młodej głowie jęła się rodzić myśl, że kupowanie biletu miesięcznego się nie opłaca, bo jeszcze nie widziała na oczy żywego kontrolera. Myśl została zduszona w zarodku nie tylko przez wrodzoną praworządność, ale i racjonalną przesłankę, że kontrolerom trudno wykonywać swą pracę w tłoku, w którym na ogół korzysta ze środków komunikacji publicznej. A skoro tłok jest pojęciem względnym...
Prawość została jednak nagrodzona - 1. lutego, w dniu wprowadzenia nowych cen i nowych regulacji w handlu biletami MZK, moje dziecko przeżyło kaskadę trzech kontroli, i przekonało się, że tzw. kanar jednak występuje w przyrodzie. Tego dnia doświadczyło tego wielu naszych Czytelników, którzy w gniewnych słowach napisali nam, że akcja wyłapywania pasażerów, którzy - z różnych powodów - nie zauważyli podwyżki cen biletów, jest prostym chwytem na nabicie kabzy. Polemizowałabym może z argumentami podnoszonymi przez niektórych Czytelników, że nigdzie nie było publicznej informacji na temat podwyżek (bo choćby „Express” pisał o tym nie raz), ale fakt jest faktem - nigdy jeszcze nie mieliśmy takiego zamieszania z... komunikacją.
<!** reklama>Pojawiały się wieści o konieczności przekodowania kart, potem je odwoływano, mówiono, że seniorzy będą musieli wyrabiać legitymacje, potem to odwoływano... Od kogoś, kto pobiera słone opłaty za swe usługi (nasze bilety nie są najtańsze w kraju), należy oczekiwać większej troski o dotarcie z informacją do klienta, a nie ułatwiania kanarom i tak łatwego polowanka.
