Z dr ADAMEM SANDAUEREM, honorowym przewodniczącym Stowarzyszenia, Primum Non Nocere, rozmawia Grzegorz Młokosiewicz.
<!** Image 2 align=none alt="Image 178000" sub="Adam Sandauer Założyciel Stowarzyszenia Pacjentów „Primum Non Nocere”">Rocznie mamy ponoć 45 tys. ofiar pomyłek lekarskich. Pan sam jest żywnym przykładem tego, że medycy zapominają o przysiędze Hipokratesa.
To gruby szacunek i nie liczba błędów lekarskich tylko tego, co się nie powinno przy właściwym leczeniu zdarzyć, bo nie wiadomo, czy to błąd lekarski, czy pielęgniarka coś pomyliła, czy awaria sprzętu w trakcie zabiegu. Dane pochodzące od różnych autorów wskazują na od 20 do 40 tys. takich nieszczęść. Jest to wynik przeniesienia na populację 40 mln obywateli, danych z krajów w których przeprowadzano badania. W Polsce nikt ich nie przeprowadził. Pierwsi te analizy zrobili naukowcy z Harvardu.
<!** reklama>Przejrzano kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy starej dokumentacji medycznej ze stanu Massachusetts. Potem kontaktowano się z byłymi pacjentami albo ich rodzinami. Czas był najlepszym weryfikatorem leczenia i dawał odpowiedź, czy było ono trafione czy błędne. Ekstrapolacja danych na obszar całych USA pozwoliła określić, że wydarza się tam około 200 tys. tragedii wynikających z niewłaściwego leczenia. Badania powtarzano w innych krajach i okazało się, że ilość błędów lekarskich wszędzie jest podobna.
Każdy człowiek ma prawo się pomylić. Saper tylko raz i los go rozlicza bezlitośnie.
Tu jest inaczej, kiedy lekarz się myli, a później błąd tuszuje, to koszta ponosi pacjent. Czasem jest to także ostatnia pomyłka, ale w życiu pacjenta. W procederze zamiatania pod dywan uczestniczy wiele instytucji. Np. do rzeczników odpowiedzialności zawodowej przy izbach lekarskich trafia 2 - 3 tys skarg rocznie. Znaczy to, że tylko co dziesiąty poszkodowany decyduje się na wniesienie tam skargi, wierząc w korporacyjny wymiar sprawiedliwości. W wyniku prowadzonych postępowań, rocznie uprawomocnia się około 200 orzeczeń wydanych przez izby, uznające popełnienie błędu przez lekarza.
Zestawmy dane: 20 - 40 tys. wydarzających się nieszczęść każdego roku, 2-3 tys. skarg trafia do izb lekarskich (czyli mniej niż 10 proc. nieszczęść, które się wydarzyły), w mniej niż 200 sprawach uprawomocnia się orzeczenie przyznające, że był to skutek błędu lekarza (czyli mniej niż w 1 proc. tragedii). Czyżby reszta, czyli ponad 99 proc. spraw, wynikała z błędów innych pracowników, z nieszczęśliwych wypadków, za które nikt nie ponosi odpowiedzialności? W efekcie takich orzeczeń tysiące pokrzywdzonych jest pozbawianych prawa domagania się pomocy.
Pańskiemu stowarzyszeniu, próbującemu postawić tamę szerzeniu się krzywdy ludzkiej, zabrakło podpisów pod projektem ustawy i wtedy przyszedł w sukurs śp. Andrzej Lepper...
To nie było dokładnie tak. Zwrócił się do nas Andrzej Lepper przez ówczesną sekretarz klubu parlamentarnego, późniejszą minister Annę Kalatę. Kiedy nie udało się zebrać 100 tys. podpisów pod projektem ustawy, zaproponował, że oni wniosą do laski marszałkowskiej nasz obywatelski projekt ustawy o Rzeczniku Pacjenta i tak się stało. Zwracam uwagę na odmienną nazwę, bowiem my chcieliśmy, aby był to Rzecznik Pacjenta czyli rzecznik człowieka, a nie Rzecznik Praw Pacjenta, czyli urząd broniący zapisów prawa, które powinno być zmienione. Niestety, nasz projekt ugrzązł w Komisji Zdrowia i nigdy nie był rozpatrywany przez Parlament.
Instytucja, która później powstała nie jest tym, czego „Primum Non Nocere” oczekiwało...
W naszym przekonaniu celem działania rzecznika pacjenta powinna być pomoc poszkodowanym i występowanie w ich interesie do innych organów państwa. Jeżeli dziś spojrzeć na opublikowane sprawozdanie rzecznika, to widać, że zamiast samodzielnie wyjaśniać, co się stało, przesyła on sprawy do izb lekarskich celem załatwienia „zgodnie z kompetencjami”. To zaś skutkuje oddaleniem 90 proc. skarg i pomaga w zamiataniu spraw pod dywan.
Inaczej można powiedzieć, że rzecznik chce wyjaśnienia sprawy przez winowajcę.
Nie zgodzę się z panem. Nie jest to ten sam lekarz. Problemem jest silna solidarność korporacyjna i dlatego statystyka, o której mówiliśmy, jest właśnie taka i kole w oczy nieproporcjonalnie nikłą liczbą około 200 uprawomocniających się orzeczeń rocznie, uznających błąd lekarza. Rzecznik, który powinien być rzecznikiem poszkodowanego pacjenta, nie powinien odfajkowywać spraw „zgodnie z kompetencją”, tylko pomagać poszkodowanym uzyskać pomoc i dochodzić prawdy o tym, co się stało.
W takim układzie nigdy nie będzie na to szans.
Nieszczęście polega na tym, że projekt obowiązującej ustawy o prawach pacjenta, rzeczniku praw pacjenta, powstał i był nadzorowany przez Ministerstwo Zdrowia, po czym trafił do Sejmowej Komisji Zdrowia. Ustawa wyszła ze środowiska lekarskiego i jest pod kontrolą środowiska lekarskiego. Andrzej Lepper, zgodnie z naszą sugestią, we wniosku do Marszałka Sejmu prosił o przekazanie projektu ustawy do Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka. Jednak stało się jak się stało i dlatego ustawa jest jaka jest.
Myśli Pan o kolejnej inicjatywie ustawodawczej w tej sprawie?
Jak? Jakimi siłami? Kiedy myśmy rozpoczynali działalność, kiedy mnie spotkało to, co spotkało, był to początek lat dziewięćdziesiątych. Minęło kilkanaście lat. Jestem o kilkanaście lat starszy. Będę miał za chwilę już 61 lat i jestem rencistą. Pocieszam się, że dzięki naszym działaniom jest dziś znacznie silniejsza świadomość społeczna. Ludzie wiedzą, że problem istnieje, że rozwiązania, które były realizowane przez władze, były robione, by pokazać, że coś się robi i niewiele zrobić i aby rzeczywistość nie uległa zmianie.
Jak to powinno wyglądać Pańskim zdaniem?
Rzecznik powinien koordynować program pomocy dla osób poszkodowanych. Statystyki mówią, że 90 proc. nieszczęść zdarzających się w systemie ochrony zdrowia zaliczyć można do sześciu najczęstszych grup. Na pierwszym miejscu są wszelkie zdarzenia okołoporodowe, na drugim to wszystko, co wiąże się z zakażeniami wewnątrzszpitalnymi. Trzeci to przeoczenie tzw. złotej godziny, kiedy np. coś pacjenta boli za mostkiem, to wysyła go na badania RTG, bo pewnie to wrzody żołądka.
Tymczasem nie zwraca się uwagi na to, że mu ręka drętwieje, co może być symptomem zawału, itd. itp. - szczegółowy opis jest w Internecie. Nasuwają się tu dwa wnioski. Trzeba naprawiać system w tych sześciu miejscach. Należy szkolić lekarzy, zawracając uwagę na najczęściej popełniane błędy i wprowadzić odpowiednie procedury, aby do takich sytuacji rzadziej dochodziło. Żyją też poszkodowani, którzy przeżyli takie nieszczęścia.
Bazując na ich doświadczeniu należałoby opracować najlepsze możliwe procedury ratunkowe, aby człowiek po błędzie lekarskim nie biegał od Annasza do Kajfasza i żeby mu nie wmawiano, że np. powinien się leczyć u psychiatry, kiedy ma pozostawione obce ciało po operacji. Uważam, że w wybranych sprawach, rzecznik powinien prowadzić własne postępowania i przekazywać swoje stanowisko sądowi. Z mocy ustawy, rzecznik ma prawo powoływać biegłych, a ich opinia byłaby dowodem nie mniejszej wagi niż opinia biegłych powołanych przez sąd. Do teraz, o ile wiem, martwe pozostało prawa rzecznika do uczestniczenia w postępowaniach sądowych.
Ustawowa koncepcja uczestniczenia rzecznika w rozprawach jest fikcją. Tworzenia zespołu przedstawicieli rzecznika dla jeżdżenia po sądach, jest nierealne przy skali problemu wielu tysięcy rozpraw sądowych każdego roku. Takich działań, o ile wiem, rzecznik i tak do teraz nie podjął nawet w pojedynczych wypadkach.
Teczka osobowa
Adam Sandauer
Rocznik 1950. Doktor fizyki, społecznik, syn znanego pisarza Artura Sandauera i plastyczki Erny Rosenstein. Działacz opozycji w czasach PRL. Założyciel Stowarzyszenia Pacjentów „Primum Non Nocere”, udzielającego pomocy prawnej ofiarom błędów medycznych. Sam padł ofiarą błędu lekarskiego, z powodu którego przeszedł wiele operacji naprawczych. Od lat jest na rencie.