Działkowców z PZD od dawien dawna przedstawia się jako zakochanych w przyrodzie skromnych ciułaczy, którzy skrzętnie wykorzystują każdą piędź ziemi, by rodziła dorodne płody. Jest to już chyba wizerunek mocno zafałszowany. Do takiego wniosku dojść można, czytając w środowym „Expressie” opowieść o małym jeleniu, uwięzionym na terenie ROD „Ustronie” w Myślęcinku.
<!** Image 2 align=right alt="Image 149839" sub="Teraz czas na zabawę. Studenci pławiący się w juwenaliowym szale nie myślą o takich rzeczach jak praca. Na to przyjdzie czas później Fot. Dariusz Bloch">Rogaś biega ponoć po tym ogrodzie od stycznia i mimo złamanej nogi jest nieuchwytny. „Ten jelonek jest jak yeti” - porównuje dyrektor bydgoskiego wydziału zarządzania kryzysowego. - „Ludzie o nim mówią. Są tacy, którzy go widzieli, ale kiedy na miejsce przyjeżdża nasz weterynarz, trudno go odszukać”. Głupi niedźwiedź z litewskiej puszczy - jak z kolei donosił nasz zagraniczny korespondent Adam Mickiewicz - też nie chciał spokojnie w mateczniku siedzieć. Szybko jednak spotkała go za to kara ze strony myśliwych pod wodzą niejakiego Wojskiego. No ale byle litewska puszcza to nie myślęcińskie „Ustronie”.
Swoją drogą, jelonek dobrze wie, co robi, udając yeti. Parę miesięcy temu w bezkresnych oczeretach hali produkcyjnej, bodaj Centrostalu na Osowej Górze, zagubił się krogulec. Ten z kolei tak się swoją obecności afiszował, że po paru dobach wyzionął ducha. Traf chciał, że tuż po tym, jak ratunek w końcu nadciągnął.
***
Z jednej z gazet ukazujących się w Toruniu można się było wczoraj dowiedzieć, że tradycja zbierania datków na studencką zabawę „jest toruńskim ewenementem na skalę Polski”. „Sprawdziliśmy, dzwoniąc do kilku uniwersytetów (np. w Katowicach i Lublinie) i okazało się, że nikt tam o takim zwyczaju nie słyszał” - argumentuje dalej dziennikarka. I jak tu wierzyć w opinie, że Toruń jest przeczulony na punkcie Bydgoszczy i ciągle jej coś wytyka? A może dla toruńskiej inteligencji bydgoskie uniwersytety to nie są prawdziwe uniwersytety?
<!** reklama>Podczas bydgoskich juwenaliów mnie natomiast wpadło w oko coś, co może być bydgoskim ewenementem w skali kraju. Otóż reprezentantem naszych elit, odbierającym od prezydenta Dombrowicza klucz do bram miasta, był student kierunku o nazwie... turystyka uzdrowiskowa i SPA. Być może głównym powodem takiego wyboru był fakt, że ozdobny klucz do wrót Bydgoszczy waży około 4 kg. Albo to rzeczywiście znak czasu - próba lepszego dostosowania profilu wyższego wykształcenia do potrzeb współczesnego rynku pracy. Coś w tym jest na rzeczy. Miałem ostatnio okazję spędzić długą majówkę w eleganckim hotelu uzdrowiskowym w Beskidzie Śląskim. Roboty dla licencjata czy magistra SPA było tam po łokcie. Zwłaszcza przystojny młody samiec mógłby w uzdrowisku liczyć na królewskie apanaże.
***
Co powiedzielibyśmy o restauracji, której nie udało się nakarmić ani jednego klienta? Albo o biurze podróży, które żadnego turysty nie wyprawiło na piękne wakacje? Pewnie nic byśmy nie powiedzieli, bo szefa takiej firmy klientela ugotowałaby na wolnym ogniu, zanim dotarłby do niego pierwszy dziennikarz. Ale są branże wyjątkowe. Na przykład szkoły jazdy. Bydgoski Wojewódzki Ośrodek Ruchu Drogowego raz na kwartał publikuje ranking szkół, uwzględniający jeden tylko parametr: odsetek kursantów zdających egzamin na prawo jazdy. Ostatni ranking zamyka firma, nomen omen, „Trans”, której przez trzy miesiące nie udało się prawidłowo wyszkolić ani jednego kierowcy. I co? I nic, nie słyszałem, by właściciel firmy swym autkiem z podwójnym zestawem pedałów musiał czmychać przed rozwścieczonymi klientami. Jak podejrzewam, z tego powodu, iż niemal każdy ze zdających jest przekonany, że egzamin nie ma nic wspólnego z umiejętnościami zdającego. Liczy się tylko, na którego z egzaminatorów trafimy, jaki będzie miał tego dnia humor i co przypadek zrządzi przed naszymi kołami na drodze. Przy takiej obiegowej opinii szkoły jazdy są biznesem niemal idealnym. Po pierwsze, uczysz, lecz odpowiedzialności za owoce nauki nie ponosisz. Po drugie, im gorzej uczysz, tym więcej zarabiasz. Oblewani wykupują bowiem dodatkowe godziny nauki jazdy - a większość z nich czyni to w tej samej szkole.