https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Jedno wesele, a pogrzebów wiele

Katarzyna Kabacińska
Dziś, 27 listopada, na ekrany kin wchodzi film pt. „Dom zły”, który na tegorocznym festiwalu w Gdyni był jednym z najbardziej liczących się pretendentów do nagrody głównej - „Złotych Lwów”. Ostatecznie jej nie zdobył, ale przypadły mu w udziale nie mniej ważne laury, m.in., nagroda za reżyserię i scenariusz. Tą ostatnią reżyser Wojciech Smarzowski podzielił się z Łukaszem Kośmickim.

Dziś, 27 listopada, na ekrany kin wchodzi film pt. „Dom zły”, który na tegorocznym festiwalu w Gdyni był jednym z najbardziej liczących się pretendentów do nagrody głównej - „Złotych Lwów”. Ostatecznie jej nie zdobył, ale przypadły mu w udziale nie mniej ważne laury, m.in., nagroda za reżyserię i scenariusz. Tą ostatnią reżyser Wojciech Smarzowski podzielił się z Łukaszem Kośmickim.

<!** Image 2 align=right alt="Image 138368" sub=" Marian Dziędziel">Wiatr od morza, wiejący podczas Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych, trudno było w ostatnich latach nazwać ożywczym powiewem. Zdarzały się wprawdzie jeden, dwa tytuły, które łagodziły nieco falę krytyki, ale dominowały głosy o pogłębiającym się kryzysie rodzimej kinematografii. Aż tu nagle powiało optymizmem: 34. festiwal przyniósł wysyp dobrych filmów! Bo i „Wojna polsko-ruska”, i „Rewers”, „Mniejsze zło” i „Enen”... No i „Dom zły”, o którym niejeden krytyk wyrokował, że wygra tegoroczny festiwal. Wygranym na pewno może się czuć Wojciech Smarzowski, bo, oprócz lauru za reżyserię i scenariusz, udała mu się sztuka, jak się uważa, najtrudniejsza. Jego drugi film fabularny okazał się nie gorszy od debiutanckiego (nie licząc zrealizowanej w formie spektaklu telewizyjnego „Małżowiny”) doskonałego „Wesela”.

<!** reklama>To wszystko z nudów

Wojciech Smarzowski mawia, że reżyserem został z nudów i wypada tylko błogosławić stan, w który popadł po skończeniu wydziału operatorskiego łódzkiej filmówki. To może być wprawdzie kokieteria albo raczej swoista prowokacja lubiącego takie ryzykowne chwyty artysty, który o miejscu, gdzie powstawał „Dom zły” powiedział: „Urodziłem się w tym domu”(!), a wobec obawy, że nie lubi ludzi, przyznał, iż wieczorem jest z tym u niego różnie... Jednak faktem pozostaje, że, mając dość kręcenia zdjęć, Smarzowski chciał zacząć opowiadać swoje historie. Miał już zresztą kilka takich, które zalegały w nim i na półkach. Wśród nich był „Dom zły”, z którego wstępnym scenariuszem przyszedł do niego kolega ze studiów, Łukasz Kośmicki. Wówczas trudno było się z tym pomysłem przebić. Inaczej niż z odważnym (by nie rzec zuchwałym) projektem sportretowania mentalności Polaków przez pryzmat weselnej biesiady. Wszak już kiedyś ktoś to zrobił, czym zapisał się na trwałe w naszej kulturze! I pomyśleć, że ta paralela z Wyspiańskim bierze swój początek z kina offowego, z którego wyrósł Smarzowski. Miał, jak wspomina, głód pracy i środków, więc postanowił zrobić wideowesele...

<!** Image 3 align=left alt="Image 138363" sub=" Kinga Preis i Arkadiusz Jakubik">Romans w walonkach

Sukces „Wesela” dał Smarzowskiemu pozycję w polskim kinie, kilka nagród (m.in. dziennikarzy i filmowców na gdyńskim festiwalu) i trochę pieniędzy. Widać nie za dużo wszakże, skoro reżyser zaczął się pojawiać na liście płac różnych seriali telewizyjnych. Zabawne było podkreślanie, że spod ręki Smarzowskiego wyszedł odcinek z weselem Żanety i Grześka w serialu „Na Wspólnej”, co miało nobilitować tę produkcję. Potem była jeszcze „BrzydUla” i „Londyńczycy”. Reżyser nie kryje, że seriale robi dla pieniędzy i nie ma z tym problemu. W przeciwieństwie do wielu kinomanów, którym - jak Michałowi Wesołowskiemu z działu marketingu „Multikina” - trudno uwierzyć w takie rozdwojenie Smarzowskiego.

<!** Image 4 align=right alt="Image 138363" >- „Wesele” mnie zachwyciło, więc dużo obiecuję sobie i po „Domu złym”, chociaż wiem, że to film, na który widz przyjdzie ze świadomego wyboru, a nie dla spędzenia czasu w kinie - przyznaje Wesołowski. I nie kryje, że frekwencja pewnie nie dogoni tej na hitach amerykańskich, jak w przypadku „Rewersu”, na którym - mimo „Złotych Lwów” - tłumów nie ma. Tym ciekawsza byłaby konfrontacja z komedią romantyczną, osadzoną w realiach PGR-u, o czym podobno marzy Smarzowski. Na razie walonki źle się kojarzą na salonach, a inne propozycje reżyser odrzucił!

<!** Image 5 align=left alt="Image 138363" sub=" Arkadiusz Jakubik">Złe (dwie) pory roku

Ale wszystko ma swój czas. Jak „Dom zły”, którego pierwszy scenariusz powstał 12 lat temu, jak zło czające się w zapadłej bieszczadzkiej wsi, które swoje apogeum osiągnie błotnistą jesienią i ziejącą lodowatym podmuchem zimą. Te dwie pory roku oddzielają w filmie 4 lata: jesienią 1978 r. do chałupy Dziabasów (brawurowe role Mariana Dziędziela i Kingi Preis) trafia nowy agronom (niezrównany Arkadiusz Jakubik), a zimą 1982 r. jesteśmy świadkami wizji lokalnej, przeprowadzanej tamże przez milicję (doskonały Bartłomiej Tołpa). Oba plany, tonące w mroku i ohydzie, łączy morze wódy i krwi znaczonej zbrodnią. Metafora nawiązująca do „nocy stanu wojennego” jest tyleż przejrzysta, co odzierająca ze złudzeń - w świecie pokazanym przez Smarzowskiego nie ma śladu, że gdzieś obok ktoś walczy o sprawiedliwość i lepsze jutro. Ale reżyser, nie bez właściwej sobie dosadności, podkreśla, że „Dom zły” trzeba widzieć w dwóch warstwach: jedna z nich adresowana jest do widza wychowanego na DKF-ach - poszukującego i refleksyjnego, a druga, ta kryminalna, jest dla kucharek. I za nic ma pewnie porównania do „Fargo” braci Coenów, bo szufladkowanie filmów go nie interesuje, gdy mówi: „Film jest albo dobry, albo zły, albo budzi emocje, albo nie”. Ten budzi!

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski