Rozmowa z prof. dr. hab. Aleksandrem Lasikiem z Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy, historykiem zajmującym się obozami koncentracyjnymi.
Panie Profesorze, jakie znaczenie ma napis na bramie byłego obozu Auschwitz?
To jeden z najważniejszych światowych symboli, powszechnie rozpoznawalny i jednoznacznie kojarzony. W sensie materialnym nie ma większej wartości, wykonany jest bowiem z żelaza. Ogromne jest za to jego znaczenie jako symbolu tego wszystkiego, czego dopuścili się naziści. To jedna z niewielu tego typu pamiątek, jakie pozostały po ich działalności.
<!** reklama>Czy tylko w Auschwitz był taki napis na bramie?
Hasło „Arbeit macht frei” (Praca czyni wolnym) wisiało na bramach obozów Dachau, Auschwitz i obozu-getta Theresienstadt. W Auschwitz napis wykonany został i zawieszony najprawdopodobniej tuż po powstaniu pierwszego obozu przeznaczonego dla Polaków w 1940 r. Jego wykonawcą bezpośrednim był więzień, kowal Jan Liwacz. Istnieje teoria, że trudno zauważalne odwrócenie literki „b” w napisie było specjalnie zrobione przez wykonawcę, symbolizując jego protest. Na zbudowanym później obozie Birkenau - przeznaczonym do realizacji planów Holokaustu, hasła tego nie zawieszono. Stosowano też w niektórych obozach inny napis: „Jedem das seine” (Każdemu to, na co zasłużył).
Kto wymyślił tak szyderczo brzmiące w kontekście rzeczywistej funkcji obozów koncentracyjnych słowa?
Hasło to wywodzone jest od niemieckiego pisarza Lorenza Diefenbacha, który go użył w jednej z powieści. Niezależnie od tego, na dachach niektórych obozów malowano cytat z Heinricha Himmlera „Es gibt einen Weg zur Freiheit. Seine Meilensteine heißen: Gehorsam, Fleiß, Ehrlichkeit, Ordnung, Sauberkeit, Nüchternheit, Wahrhaftigkeit, Opfersinn und Liebe zum Vaterland!” (Istnieje tylko jedyna droga do wolności. Jej kamieniami milowymi są: posłuszeństwo, pracowitość, uczciwość, porządek, czystość, trzeźwość, prawdomówność, ofiarność i miłość do ojczyzny). Te słowa były wypisane na dachu kuchni obozowej w Auschwitz, ale napis się nie zachował.
Co Pan pomyślał w pierwszej chwili po uzyskaniu informacji o kradzieży?
Prawdę mówiąc, wystraszyłem się, że dokonali tego, jak sugerowano w mediach, jacyś neonaziści. Mogłoby to stać się pożywką dla nieprzyjaznych Polsce kręgów do szerzenia sugestii, że zacieramy w ten sposób ślady własnych zbrodni. Bo, niestety, słowa „polski obóz zagłady” są tak często na świecie powielane, że nie może to być przypadek. Dobrze byłoby, by przy okazji takiego nagłośnienia sprawy kradzieży, polskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych wykorzystało okazję dla wyjaśnienia i sprostowania tego zwrotu, który wpisuje się przecież prawnie w tzw. kłamstwo oświęcimskie.
Jaki może być skutek tej, na szczęście, nieudanej kradzieży?
Mam nadzieję, że wpłynie on na umieszczenie nie tylko napisu „Arbeit macht frei”, ale i innych oryginalnych pamiątek wewnątrz budynków muzealnych. Zdarzenie to powinno nam uświadomić, jak niewiele autentyków się zachowało. W Auschwitz np. Niemcy zniszczyli bardzo wiele, choćby rozebrali słynną ścianę śmierci, zacierając ślady swoich niewyobrażalnych zbrodni.