Czasami głupio się robi i przykro bardzo, a czasami wręcz przeciwnie... Bo kiedy kultowe przed laty programy wracają na anteny, to albo mamy sukces, albo smętny koniec legendy i jęki zawiedzionych fanów. Częściej, niestety, są to jęki i zawodzenia. Bo telewizja ucieka do przodu przed nowymi mediami, jak może - i w związku z tym zmienia się ekspresowo. Nie wierzą Państwo? Polecam w ramach rozrywki pooglądanie w Internecie „Wielkiej gry” sprzed lat, pani spikerki odczytującej program albo wąsacza w „Zwierzyńcu”.
Ale wracając do reanimowania staroci, jak wiadomo, każdy nawet najpopularniejszy format telewizyjny funkcjonuje w pewnym cyklu. Najpierw rozbieg, potem apogeum, w końcu wygaszanie zainteresowania, które może zresztą trwać całymi dekadami, że wspomnieć pana Karola i jego „Familiadę”. Ostatecznie program znika i albo na dobre umiera, albo ktoś po paru suchych sezonach próbuje go wskrzesić.
Taka superreanimacja czeka nas niebawem, po raz czternasty zmajstrowany zostanie „Taniec z gwiazdami”, zdjęty z ekranów w 2011 roku z powodu marniejącej oglądalności. Moda na taniec w Polsce ciągle trwa, na celebrytów również, więc dlaczego miałoby się nie udać? Ano właśnie dlatego, że telewizyjny świat nie stoi w miejscu. Nie udała się swego czasu kompletnie reanimacja „Big Brothera”, tak samo jak „Koła fortuny”. Niby stosowano te same numery, co przed laty, tyle że telepublika miała już innych ulubieńców.
<!** reklama>
Cieszy mnie za to powrót, z jednej strony, programu „7 dni świat”, idealnego do publicznej TV, a z drugiej, kultowej „Usterki”. Tak, tak, to ten cykl, w którym mamy drobną usterkę pralki albo pokój do wytapetowania i zapraszamy fachowców z ogłoszenia. Ukryta kamera pokazuje, jak sobie radzą albo raczej tragicznie nie radzą. To jeden z tych programów, które poza czystą rozrywką portretują nam też lud polski i, niestety, nowy sezon „Usterki” pokazuje, że niewiele się zmieniło. Może i pracujemy już dłużej od Niemców, ale w dalszym ciągu tak fatalnie, że tylko siąść i płakać. Chyba, że rzeczywiście w międzyczasie ci, którzy zaczęli coś potrafić, udali się na zasłużoną emigrację.
Cóż, może dożyjemy jeszcze reanimacji naszych ulubionych programów, bo przecież każdy jakiś ma. Ja czekam z utęsknieniem na kolejną serię „Najgorszego polskiego kierowcy”. Bo tak jeżdżąc codziennie po mieście mam wrażenie, że na castingi przyszłyby tłumy.
Mariusz Załuski