Nie tylko dlatego, że dla najlepszych trzeba by stworzyć dodatkowy stopień – siódemkę. Jak ją nazwać, skoro szóstkę już nazwaliśmy „celujący”? „Idealny”, „wyśmienity”, „doskonały”? Język polski, giętki także dla tych, którzy lubią upiększać rzeczywistość, poradziłby sobie z tym problemem. Ważniejsze jest pytanie: po co to robić?
W odpowiedzi przychodzą mi do głowy dwa powody. Pierwszy to spowodowanie, że w tym roku wszyscy uczniowie w całym kraju dostaną promocję do następnej klasy. I ten argument ma dla mnie sens. Po pierwsze, nauczyciele w tym roku nie mogli bezspornie ustalić, kto zawalił rok dlatego, że wykorzystał zamieszanie, by beztrosko leniuchować, a kto naprawdę stanął przed murem nie do przebicia. Tym murem mógł być na przykład jeden zdezelowany laptop na trójkę dzieci w domu, wyrywany sobie przez rodzeństwo w czasie e-lekcji. Albo zbyt wolny internet, by aktywnie brać udział w wirtualnych zajęciach. Albo brak śmiałości, by poprosić nauczyciela o indywidualne wyjaśnienia, gdy przestało się rozumieć, o co chodzi.
Jeśli do tego dołożymy pozaszkolne powody dodatkowego stresu – utrata pracy przez któregoś rodziców czy choroba w domu, niekoniecznie koronawirus, czy lęk wzbudzany przez codzienne newsy o śmierci i zbiorowych zakażeniach – to na pewno uzbierało się aż nadto powodów, by uczniów nie dobijać jedynką na świadectwie. Ale czy to jest powód, by podnosić wszystkie oceny? Tego nie jestem pewien.
W pomyśle tym widzę raczej chęć zaradzenia ewentualnym skargom rodziców na funkcjonowania całego systemu oświaty w ostatnich miesiącach. Bo przecież rodzice i uczniowie doskonale wiedzą, że po zamknięciu szkół nie wszystko, co związane ze zdalnym nauczaniem, zadziałało dobrze i na czas. Nie chce mi się na przykład wierzyć w zapewnienia dyrektorów bydgoskich szkół, że żaden ich uczeń nie pozostał poza systemem zdalnego nauczania. To, że prędzej czy później udało się do każdego z nich dotrzeć i może nawet sprawić, że wypełnił jakieś polecenia nauczycieli, nie znaczy jeszcze, że rzeczywiście ten semestr przepracował. I nie chce mi się też wierzyć, że wszyscy nauczyciele ochoczo i sprawnie korzystali z internetowych narzędzi do prowadzenia e-zajęć. Dlatego dla szkoły – reprezentowanej zarówno przez ministra, jak i szeregowego belfra - bezpieczniej jest uczniów przepuścić do następnej klasy i dać im generalnie lepsze oceny niż się spodziewali, niż doprowadzić do serii konfrontacji ze zirytowanymi rodzicami.
W ostatnich dniach padł też inny odważny pomysł nagłej zmiany w oświacie. Myślę o propozycji szefów dwóch oświatowych związków, by w tym roku odwołać egzamin ósmoklasisty. W „Expressie” promowali ten pomysł Mirosława Kaczyńska z ZNP i Sławomir Wittkowicz z WZZ Solidarność Oświata. Powód apelu o odwołanie egzaminu jest taki sam, jak w przypadku pomysłu z podniesieniem ocen: żeby żadnego z uczniów dodatkowo nie stresować i – dodatkowo – nie narażać na zakażenie. A o przyjęciu do wymarzonej szkoły w tym roku decydować miałyby oceny na świadectwie z siódmej klasy i ewentualnie z pierwszego półrocza klasy ósmej. Już widzę, jak z takiego rozwiązania cieszą się dyrektorzy i nauczyciele renomowanych szkół średnich. Naprzyjmują klasy pełne szóstkowych prymusów, z których połowa krótko potem zacznie walczyć o przetrwanie w szkole. To dopiero będzie stres i powód do pretensji, które być może zbiegną się z kolejnym atakiem zarazy i powrotem do zdalnego nauczania.
Nawiasem mówiąc, dziwię się, że nikt w tym roku nie lansował pomysłu odwołania matury. Czyżby maturzyści mieli nerwy ze stali?
