Pisze o tym w ciekawym tekście na portalu sportowefakty.wp.pl Jacek Stańczyk.
„Grzegorz Popielarz, były opozycjonista, kolega Donalda Tuska z młodzieńczych lat, opowiada nam taką historię. - To było w Dębnie Lubuskim, Lechia Gdańsk grała w drugiej lidze. Paradowaliśmy środkiem miasteczka, ludzie pootwierali okna, czegoś takiego tam nie widziano. Donald szedł pierwszy z brzegu. Uszył sobie wtedy taki długi biało-zielony płaszcz. Wyglądało to jak komża. Na głowie miał biało-zielony cylinder. Stało tam paru pijaczków przy ulicy. Zobaczyli nas, jeden wyszedł w naszym kierunku, klęknął przed nim i krzyczy: Mesjaszu!
Lechiści popadali ze śmiechu. Innym razem tak wesoło już nie było.
Trzy tysiące kibiców pojechało do Bydgoszczy na mecz z Zawiszą. To był 1975 rok i spotkanie, w którym Zbigniew Boniek nie strzelił rzutu karnego. Był tam Popielarz.
- Do dziś jestem mu wdzięczny, bo jeśli nie uratował nam życia, to na pewno kości. Po meczu w kilkanaście osób odłączyliśmy się od całej grupy. Otoczyła nas banda uzbrojona w drewniane trzonki, a w nich były żyletki. No i strach nam zajrzał w oczy. Donald wyjął wtedy spod tej swojej komży taki okuty, metalowy szlauch od prysznica. Były wtedy takie. I zaczął tym machać. Kto by się do tego zbliżył, dostałby w łeb. Odpuścili, marnie byśmy skończyli – opowiada Popielarz.
- Jako bardzo młody człowiek byłem twardym kibicem z tak zwanego młyna, czyli z tego miejsca, gdzie jest na serio - tak Donald Tusk mówił o sobie w 2007 roku w programie "Teraz MY" na antenie TVN.
Komentować wydarzeń z Bydgoszczy wówczas nie chciał.”