Mówi się, że polityk i politolog w jednym to mieszanka wybuchowa. Bogdan Lewandowski zupełnie się tym nie zraża.
<!** Image 1 align=right alt="Image 4569" >Trudno znaleźć bardziej zapracowanego polityka niż Bogdan Lewandowski. W trakcie upływającej kadencji Sejmu poseł zgłosił 134 interpelacje i 77 zapytań. Brał udział w pracach komisji do spraw służb specjalnych, komisji odpowiedzialności cywilnej oraz trzech komisjach nadzwyczajnych.
Najbardziej charakterystycznym rysem w jego politycznej karierze stała się jednak praca w dwóch komisjach śledczych. Zwłaszcza ta pierwsza, rywinowska, przyniosła Lewandowskiemu sporą popularność i opinię wyjątkowo dociekliwego, a jednocześnie bystrego śledczego. Czego nie da się, niestety, powiedzieć o wszystkich współuczestnikach tego, jakże pamiętnego, widowiska.
O mały włos poseł załapałby się również do pracy w trzeciej, a chronologicznie rzecz biorąc - drugiej, komisji śledczej. Tej orlenowskiej. Tu veto zgłosiła jednak żona polityka. - Małżonka zapytała, czy zdaję sobie sprawę, że istnieje coś takiego jak zmęczenie materiału - uśmiecha się Bogdan Lewandowski. - I trudno było nie przyznać jej racji. Rzeczywiście wpadłem w taki wir pracy, że na chwilę o tym zapomniałem...
A komisja śledcza to nie jest przecież kaszka z mleczkiem. Stres, emocje, ciągnące się godzinami przesłuchania. No i oczywiście tony papierów. - Niektórym osobom wydaje się, że nasza rola zaczyna się wraz z włączeniem kamer telewizyjnych, a kończy tuż po ich wyłączeniu. Niestety, nie ma tak lekko - przekonuje Lewandowski. - Praca w komisji to przede wszystkim tysiące stron różnego rodzaju dokumentów, które trzeba starannie przeanalizować. To żmudna i czasochłonna harówka.
Ale efekty bywają za to spektakularne. Tak jak wówczas, kiedy przy okazji badania afery Rywina posłowie z komisji śledczej wykazali, że w skorumpowanej Polsce możliwe jest nawet sfałszowanie ustawy rządowej. Chodzi oczywiście o niemal legendarny już zwrot „lub czasopisma”.
Nie da się ukryć - mimo wielu kompromitujących wpadek i potknięć komisji ten mroczny aspekt naszej politycznej rzeczywistości wydobyli na światło dzienne właśnie jej członkowie, a nie, dajmy na to, prokuratura. Albo - jak to najczęściej bywa - dziennikarze.
<!** Image 2 align=left alt="Image 4570" >- Praca w komisjach śledczych jeszcze dosadniej uzmysławia człowiekowi, jak ogromna jest skala korupcji w naszym kraju. Takie są, niestety, koszty krótkiej historii demokratycznego państwa - uważa poseł Lewandowski. - Jednak, mimo wszystko, jestem w tej kwestii raczej optymistą niż pesymistą. Myślę, że znaleźliśmy już drogę do wyjścia z korupcyjnej matni. Nie będzie to jednak droga ani łatwa, ani szybka, jak mówią różnej maści polityczni znachorzy i hochsztaplerzy. Właśnie komisje śledcze, choć niewątpliwie dalekie jeszcze od doskonałości, odegrają w przyszłości kluczową rolę w tym względzie.
Polityczne mecze
Tyle futurystyka. A na razie, praca w komisji jest przede wszystkim opłacalna politycznie. Oryginalny spektakl TV pt. „Afera Rywina” z zapartym tchem śledziły przecież miliony widzów. Kolejne odsłony opowieści o skorumpowanej Polsce, czyli komisje śledcze nr 2 i 3 nie są już tak emocjonujące. - Bo materia jest tu znacznie bardziej skomplikowana. Wątki tzw. afery Rywina były łatwiej przyswajalne - twierdzi Bogdan Lewandowski. - Zresztą pierwszą komisją śledczą same media interesowały się bardziej. I nic dziwnego. To było coś nowego, a więc atrakcyjnego.
Poseł uważa, że zainteresowanie kolejnymi komisjami śledczymi będzie stopniowo maleć. Ma to podobno swoje zalety i wady. - Mniejsze zainteresowanie mediów oznaczać będzie mniejszą pokusę rozgrywania pod płaszczykiem udziału w komisji różnych meczów politycznych. Tak, jak ma to miejsce obecnie - mówi poseł. - Prace będą bardziej konkretne. Merytoryka wysunie się na pierwszy plan. Z drugiej jednak strony zainteresowanie medialne i społeczne było dobrą formą kontroli nad gremiami politycznymi.
<!** Image 3 align=right alt="Image 4571" >Nie samymi komisjami żyje jednak poseł Bogdan Lewandowski. Sporo udzielał się również na forum lokalnym. Przyłożył swą polityczną dłoń do gazyfikacji Radziejowa i budowy basenu w Ciechocinku. Wielokrotnie pochylał się nad kwestią ochrony toruńskich i chełmińskich zabytków. Przełamał biurokratyczne opory i załatwił rentę specjalną dzieciom zamordowanego sokisty z Torunia.
W parlamencie natomiast poseł Bogdan Lewandowski jest po trosze aktywnym politykiem, obserwatorem i badaczem. Tak to właśnie bywa, kiedy za uprawianie polityki zabiera się politolog. Wprawdzie na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika poseł kończył prawo, ale doktoryzował się w Poznaniu właśnie z zagadnień politologicznych.
- Jest w tym pewnego rodzaju dwoistość - przyznaje Lewandowski. - Ale nie schizofrenia. Chociaż mówi się, że polityk i politolog w jednym to trochę jak doktor Jekyll i mister Hyde. Ja dostrzegam jednak sporo plusów takiego melanżu. Niekiedy warto spojrzeć na to wszystko trochę z boku. Doświadczenia politologicze pozwalają w wymagających tego momentach zachować tę tak deficytową w parlamencie obiektywność.
Jazzowo i sportowo
A jak Bogdan Lewandowski odreagowuje stresy związane z napiętym harmonogramem? Na ogół słuchając muzyki. Przede wszystkim jazzu. Ma imponującą płytoteką, która obejmuje, między innymi, liczne albumy Nory Jones, Diany Crall, Elli Fitzgerald czy Stacy Kent. Inną pasją Bogdana Lewandowskiego jest sport, a przede wszystkim piłka nożna. Od wielu lat kibicuje Toruńskiemu Klubowi Piłkarskiemu. Jest zresztą honorowym prezesem tego klubu.
Na lepsze czasy
Poseł nie gardzi również dobrą książką. - Chociaż na literaturę naprawdę trudno jest mi ostatnio wygospodarować dość czasu - wyznaje. - A czytać uwielbiam. Coraz częściej łapię się na tym, że kupuję książki i odkładam na półkę nieprzeczytane. Zapas na lepsze czasy...
Ostatnią pozycją zakupioną przez posła Lewandowskiego był „Sens historii” Bierdiajewa. Rzecz o możliwym przekształceniu się cywilizacji w barbarzyństwo. Swoją drogą ciekawe, jak oceni poseł tę intrygującą koncepcję. Na razie książka zasili jednak wspomniany zapas. Wprawdzie przesłuchania osób związanych z prywatyzacją PZU zakończyły się, ale do przestudiowania wciąż pozostaje spory stosik dokumentów.