Jak został Pan producentem ceremonii otwarcia i zamknięcia Igrzysk Europejskich w Krakowie?
Instytut Promocji Kultury Polskiej, któremu prezesuję od siedmiu lat, wygrał w marcu tego roku przetarg na organizację wydarzenia. Zmierzyliśmy się z mocną konkurencją – w finale pokonaliśmy międzynarodowego potentata FremantleMedia, zajmującego się produkcją filmową i telewizyjną. O wyborze naszej oferty zadecydowało być może to, że zaproponowaliśmy ciekawy program oparty na znanych i rozpoznawalnych wykonawcach i konkurencyjną ofertę finansową.
Miał Pan doświadczenie w produkcji takich imprez?
Nikt nie miał! Igrzyska w Polsce odbywają się przecież po raz pierwszy: wszystkie działania były więc operacją na żywym organizmie. W ciągu kilku tygodni musieliśmy przygotować gigantyczne widowisko. Największą nagrodą stały się brawa dwudziestotysięcznej publiczności, która w środku zapracowanego tygodnia doczekała do końca trzygodzinnej imprezy.
A na jakich ceremoniach Pan się wzorował?
Nie chciałem powielać żadnych „wzorców”. Tego rodzaju imprezy-widowiska mają, oczywiście, obowiązkowe – tradycyjne punkty programu. Naszą wyobraźnię ograniczały jedynie realia techniczne, ekonomiczne i czasowe. Gdybyśmy mieli rok lub dwa lata na przygotowanie uroczystości takiego formatu, pewnie wiele elementów, jak w muzycznej kompozycji, można byłoby inaczej zharmonizować. Cieszę się, że moje zaproszenie przyjęli wspaniali artyści, choć przecież nie było łatwym zadaniem połączyć ich w jednym czasie i w jednym miejscu: większość miała już ustalone letnie trasy koncertowe.
Pojawiły się głosy, że ceremonia trwała zbyt długo, przez co część ekip – znużona – opuściła stadion.
Z natury rzeczy ceremonie charakteryzują się czasem wydłużonym. Ze strony artystycznej i oficjalnej staraliśmy się uzyskać jak najciekawszy efekt, żeby maksymalnie zrównoważyć scenariusz, który sprawi, że widz nie wyjdzie z ceremonii znużony. Spędziłem na widowni cały wieczór i nie zauważyłem, żeby ktoś z ekipy sportowców wcześniej opuścił stadion.
Nie dało się skrócić wystąpień polityków?
Są pewne strategie, które obowiązują podczas tego typu wydarzeń. Trudno też wyrywać mikrofon z ręki przemawiającego. Porównując część oficjalną do podobnych imprez, muszę powiedzieć, iż zachowaliśmy stosowne proporcje, a przemówienia trwały nie dłużej niż gdzie indziej – na nie akurat nie mieliśmy wpływu. Część artystyczna, która od nas zależała, trafiła – mam nadzieję – w gusta szerokiego grona odbiorców. Stale otrzymuję głosy, że publiczność świetnie się bawiła: absolutną gwiazdą okazał się Tribbs, który rozruszał energetycznie cały stadion. Publiczność poruszyli Krzysztof Cugowski, Roksana Węgiel, Kamil Bednarek,
Zakopower, no i oczywiście Muniek Staszczyk ze swoim protest songiem przeciwko wojnie za polską granicą. Hymn Igrzysk wykonał charyzmatyczny Andrzej Lampert z Narodową Filharmonią Lwowską oraz Chórem Dziecięcym krakowskiej Filharmonii.

A czy estrada musiała być na trybunie, zaś środek boiska zionąć pustką?
Trzy dni po otwarciu Igrzysk na boisku miał odbywać się mecz: nie mogliśmy więc wprowadzić na środek stadionu ciężkiej konstrukcji, bo zniszczylibyśmy murawę i system jej zraszania. Estrada złożona z trzech pojemnych scen wywoływała jednak piorunujące wrażenie: czegoś tak gigantycznego nie było jeszcze w Krakowie, a środek stadionu wypełniły setki tancerzy, a później sportowcy reprezentacji państw, przybyłych na Igrzyska Europejskie.
A co z budżetem?
Mamy żelazną dyscyplinę finansową. Jako producent pilnuję budżetu i żywię nadzieję, że nic nieoczekiwanego do zakończenia Igrzysk się nie wydarzy i zwieńczymy je kadencją doskonałą.
Jaką ocenę by Pan sobie wystawił za ceremonię otwarcia?
Wobec wszystkich swoich działań jestem krytyczny i nie mnie oceniać to, co robię. Natomiast twórcom, reżyserom, artystom i całej ekipie technicznej wystawiłbym ocenę celującą. Tutaj jest też miejsce, żeby podziękować naszym partnerom z Zarządu Igrzysk. Szczególne słowa uznania kieruję pod adresem wiceprezesa Janusza Kozioła, bez którego ogromnego zaangażowania w przebieg całych Igrzysk, realizacja takiego przedsięwzięcia byłaby niemożliwa. Ceremonia otwarcia nie miała być koncertem, ale wielką zabawą: rodzajem ludycznego święta, jednoczącego tysiące osób na stadionie, sportowców – uczestników igrzysk, a także miliony widzów przed telewizorami, oglądających transmisję nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie oraz w różnych zakątkach świata. Pan Bóg też na nas popatrzył łaskawie: dopisała nam pogoda iście śródziemnomorska – 28 stopni Celsjusza. Dało się odczuć wyjątkową aurę: ludzie nie opuścili stadionu i bawili się do późnych godzin nocnych. Trzeba zatem wierzyć i w szczęśliwe zakończenie, żeby pozostawić po sobie niezapomniane wrażenia.
Co zatem Pan szykuje na ceremonię zakończenia igrzysk?
W niedzielę, 2 lipca, czekają nas już nie trzy, lecz dwie godziny pysznej zabawy: w kontekście ceremonii otwarcia będzie więcej muzyki i tańca. Reżyser tego wydarzenia, Bolesław Pawica, znany jest choćby z takiego show jak „Twoja twarz brzmi znajomo”, a także z festiwali w Opolu czy Sopocie. Wystąpią między innymi Justyna Steczkowska, Doda, Sara James, Viki Gabor, DJ Gromee, tancerze Agustina Egurroli i rewelacyjna Mała Armia Janosika. I ponownie zabrzmi hymn igrzysk w wykonaniu Filharmonii Krakowskiej – tym razem podczas wygaszania znicza na zamknięcie zmagań sportowych. Mam nadzieję, że Państwo zapamiętacie te artystyczne akordy Igrzysk Europejskich w Krakowie.
