Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ich troje już w Bydgoszczy: mówią Berlin, myślą Tokio! [ZDJĘCIA]

Marek Fabiszewski, zdjęcia Arkadiusz Wojtasiewcz
Iga Baumgart-Witan, Marcin Lewandowski i Paweł Wojciechowski oraz ich trenerzy (Iwona Baumgart, Wiesław Czapiewski, zabrakło Tomasza Lewandowskiego) po powrocie z Berlina z ME na konferencji prasowej w Muzeum Sportu Bydgoskiego na obiekcie Zawiszy.
Iga Baumgart-Witan, Marcin Lewandowski i Paweł Wojciechowski oraz ich trenerzy (Iwona Baumgart, Wiesław Czapiewski, zabrakło Tomasza Lewandowskiego) po powrocie z Berlina z ME na konferencji prasowej w Muzeum Sportu Bydgoskiego na obiekcie Zawiszy. Arkadiusz Wojtasiewicz
Orzeł wylądował, czyli Iga Baumgart-Witan, Marcin Lewandowski i Paweł Wojciechowski znowu w Bydgoszczy. - Tak naprawdę całe życie jesteśmy w biegu, dosłownie i w przenośni. Przyjechaliśmy ze startu i zaraz uciekamy na kolejny - mówi Marcin Lewandowski.

W piątek, sobotę i niedzielę jeszcze walczyli o medale ME w Berlinie. W poniedziałkowe popołudnie zameldowali się na obiekcie przy ul. Gdańskiej.

Iga Baumgart-Witan (BKS), która zdobyła złoty medal w sztafecie 4x400, Marcin Lewandowski, który zdobył srebro na 1550 metrów oraz Paweł Wojciechowski (obaj Zawisza), który z wynikiem 5,80 zajął 5. miejsce w skoku o tyczce.

Zawodnikom towarzyszyli trenerzy (Iwona Baumgart, Wiesław Czapiewski, zabrakło Tomasza Lewandowskiego), wszyscy zostali uhonorowani pięknymi bukietami kwiatów oraz dyplomami przez prezydenta Rafała Bruskiego i Waldemara Keistera, prezesa CWZS Zawisza.

Czy emocje już opadły, jak na zimno oceniają swoje starty bydgoscy lekkoatleci?

- Ciężko tak na zimno, bo dopiero do domu przyjechałam, zdążyłam tylko wziąć prysznic, zjeść obiad i już jestem tutaj - mówi Iga Baumgart-Witan. - Jeszcze cały czas te emocje są w chyba w nas wszystkich, ale jestem szczęśliwa, że zdobyłam złoty medal w sztafecie. Mimo że miałam wcześniej finał indywidualny i trzy biegi w nogach. Chyba jestem bardziej zadowolona z tego indywidualnego biegu, mimo że to jest tylko piąte miejsce. Ale dla mnie to aż piąte i nie wiem, czy ono mi nie smakuje bardziej niż to złoto w sztafecie.

W biegu finałowym poprawiła po raz kolejny swój rekord życiowy - z 51,71 na 51,35.

- Mimo że to jest rekord życiowy, to zawsze są jakieś niedociągnięcia, zawsze jest coś nad czym można pracować. O czwarte miejsce mogłabym zawalczyć, może gdybym się troszkę szybciej zabrała, ale dałam z siebie tyle, ile mogłam na tamten moment. Do trzeciego miejsca było dość daleko, po prostu dziś mnie jeszcze na nie, na ten wynik nie stać. Kosmiczny wynik, bo Justyna (Święty-Ersetic – przyp. Fa) pobiegła niesamowity czas. Dwa lata temu mój wynik dawałby medal, więc poziom był bardzo wysoki. Późno dojrzewałam i stąd chyba dopiero teraz dochodzę do wartościowych wyników. No i mam najlepszą trenerkę na świecie, moją mamę (śmiech).

Trenerka Iwona Baumgart musiała odpowiedzieć na pytanie, które zadają jej wszyscy dziennikarze, przynajmniej w Polsce - jak to jest trenować córkę, łatwiej niż inną zawodniczkę?

- Na początku nie było łatwo. Teraz się dograłyśmy i jest bardzo dobrze. Teraz traktuję Igę nie jako córkę, ale jako normalna zawodniczkę. To nie jest jedyna moja zawodniczka, którą trenuję. Ona startowała i startuje z innymi zawodnikami. Iga z roku na rok poprawia swój rekord życiowy, ale ja uważam, podobnie jak ona sama, że to nie jest jej ostatnie słowo. Jeszcze może dużo, urwać z tego wyniku. Teraz nasz cel, tak jak wszystkich sportowców, to oczywiście igrzyska olimpijskie w Tokio. Myślę, że do tego czasu Iga będzie jeszcze lepiej biegać i mam nadzieję, że to się przełoży na jakieś fajne miejsca.

Czy mama trenerka i córka zawodniczka się kłócą?
- Oczywiście (śmiech). Obie słyniemy z tego, że za dużo mówimy. Ona nieraz nie lubi jak do niej mówię, kiedy nie trzeba. Wtedy lepiej jest jak się usunę na bok - dodaje Iwona Baumgart.

Jest jeszcze jeden temat, który trzeba wyjaśnić. Skąd się wzięły te „Grażyny” w wypowiedziach Igi dla mediów? Czy to taki kobiecy odpowiednik „Januszów”?

Iwona, mama wyjaśnia: - My tak żartobliwie mówimy nieraz nawet do siebie. Ona pyta: co tam Grażynka?. Ja ją pytam: co tam Mariolka u ciebie?

Iga dodaje: - My tak właściwie mówimy cały czas z dziewczynami do siebie. Nawet po nazwisku, bo u nas nie ma żadnych ksywek, ostatnio są Grażyny. Do której się mówi, to ona i tak wie, że to do niej. Wiadomo w Polsce są Grażynki i Janusze, takie polskie fajne imiona, takie nasze. Fajnie brzmiało i tak mi po prostu weszło w krew i tak powiedziałam w jednym z wywiadów.

Było o złotej medalistce, teraz o zdobywcy srebrnego medalu. Marcin Lewandowski zrezygnował w Berlinie z 800 metrów na rzecz 1500 metrów.

- Jestem bardzo zadowolony, bo mimo że jest to dla mnie nowa konkurencja, to na "dzień dobry" od razu takie sukcesy: najpierw srebro mistrzostw świata w hali, teraz srebrny medal na stadionie - cieszy się zawodnik. - Do Berlina jechałem przede wszystkim po to, żeby nabierać tego cennego doświadczenia, którego nie można kupić, ani zdobyć w żaden inny sposób. Jedynie raz w roku jest taka impreza dla nas, mistrzostwa Europy, albo mistrzostwa świata. To cenne doświadczenie na pewno będzie oddawało swoje procenty w Tokio 2020. Nie ma co się oszukiwać, 1500 metrów to jest moja przyszłość i ten start w Berlinie był dla mnie bardzo ważną, cenną lekcją. A przy okazji udało się wrócić ze srebrnym medalem. To tylko pokazuje, że ludzie, którzy wcześniej, kilka lat temu wróżyli mi przyszłość na 1500 metrów, prawdopodobnie nie mylili się. Ze startów na 800 metrów nie zamierzam rezygnować, bo ta szybkość, którą osiągam na tym dystansie, potem wykorzystuję na 1500. Można powiedzieć, że to jest moja broń. Jedno idzie w parze z drugim. Ten rok jest tego dobrym przykładem, że robię dobre wyniki i na 800, i na 1500. Fajnie, że to się tak dobrze układa.

"Lewy" przyznał też, że...

- Cieszę się, że w tak krótkim czasie udało się zorganizować to spotkanie, bo tak naprawdę całe życie jesteśmy w biegu, dosłownie i w przenośni. Przyjechaliśmy ze startu i zaraz uciekamy na kolejny start. Dla nas to nie koniec sezonu, impreza docelowa już za nami, ale my dalej ciężko zasuwamy i zostało jeszcze prawie miesiąc sezonu startowego.

Paweł Wojciechowski, który wrócił z Berlina bez medalu, ale - jak wszyscy to mówią - pięknie walczył, chodził z Igą Baumgart-Witan do jednej klasy w Zespole Szkół nr 9 Bydgoskich Olimpijczyków. Jak wspomina swój niedzielny występ?

- Byłem smutny i jestem smutny, bo nie tak chciałem, żeby to się skończyło. Chciałem zostać medalistą ME po raz drugi - zapewnia. - Nie udało się, ale jestem szczęśliwy, że byłem świadkiem i częścią tego konkursu, który odbył się w europejskiej stawce, ale był najlepszym konkursem wszech czasów. Nigdy nie było lepszego konkursu, nigdy nie padały lepsze wyniki. Zaskoczył nas junior, ale ja nie patrzę na niego jak na 19-latka (Szwed Armand Duplantis - przyp. Fa), ale jak na gościa, który skacze 5,93 z taką łatwością, jak ja 5,70 (śmiech). To nie był przypadek, to był dla niego przystanek, bo skoczył 6,05.

Czy Wojciechowski mógł osiągnąć lepszy wynik i lepsze miejsce?

- Dla mnie, dla nas, to był bardzo ciężki konkurs, bo trzeba było podejmować trudne decyzje. Nie mogliśmy pozostawać na wysokościach - przyznaje. - Podejrzewam, że moja dyspozycja pozwalała skoczyć wyżej niż to 5,80, tylko że nie miałem szansy próbować skoków na 5,85 czy na 5,90. Po prostu trzeba było gonić za medalami. Ja jeszcze troszeczkę zmagam się nowym sprzętem, mimo że jestem regularny i skacze na nim dobrze, to wiem, że wykorzystuję go w 80, może nawet mniej procentach. Te skoki mogą być lepsze i ja wierzę, że one będą lepsze, że wszystko jeszcze przede mną. Od siedmiu lat gdzieś tam na topie się przewijam i mimo tych 29 lat wiem, że mój czas jeszcze nie nadszedł, że dopiero nadejdzie. I z takim nastawieniem przyjdę jutro na trening. Zrobię wszystko, by za dwa lata w Tokio było lepiej. Wierzę w tyczki, które mam i wierzę w trenera, z którym współpracuję (Wiesław Czapiewski – przyp. Fa). Zaufanie jest pełne, jak na razie to się sprawdza, bo na tych najważniejszych imprezach jest forma. Wyniki mówią, że zawsze jestem w czołowej piątce. Ciężka praca pokaże, czy jestem w stanie walczyć… Będę walczyć, do ostatniej kropli potu, krwi może nie (śmiech).

O wysokim poziomie ME w Berlinie, świetnej organizacji, frekwencji i osobistych wrażeniach mówi Błażej Baumgart, ojciec Igi i prezes BKS Bydgoszcz, które jest członkiem CWZS Zawisza Bydgoszcz.

- Miałem szczęście przebywać tam na Stadionie Olimpijskim i obserwować to, co się dzieje. Jest wiele rzeczy, które zapamiętam. Przede wszystkim bardzo wysoki, myślę że najwyższy poziom sportowy w ostatnich dwudziestu latach. Iga, Marcin i Paweł walczący z całą koalicją. A jedno zapamiętam do końca życia: trzy razy mogłem odśpiewać hymn Polski, Mazurka Dąbrowskiego, w samym centrum Berlina, wspólnie z tysiącem Polaków. Na stadionie było ponad 50 tysięcy kibiców, a momentami nawet 70 tysięcy. Marzę, żeby kiedyś w Bydgoszczy była taka frekwencja, bo jak wiadomo Bydgoszcz jest polską stolicą lekkoatletyczną, co widać po sukcesach naszych zawodników - podsumowuje Błażej Baumgart.

Przypomnijmy, że za rok w Bydgoszczy na stadionie Zawiszy odbędą się Drużynowe Mistrzostwa Europy w lekkiej atletyce. W dniach 9-11 sierpnia 2019 roku będą rywalizować reprezentacje 12 najlepszych krajów. Czyli w Bydgoszczy zobaczymy wszystkich tych najlepszych zawodników z ME w Berlinie!
Bilety już w sprzedaży! Na portalu ebilet.pl.

POLUB NASZ PROFIL NA FACEBOOKU

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!