Wieczorem w więzieniu nie dzieje się nic. Nic oficjalnego. W bibliotece nikt nie wypożycza książek, w dyżurce nikt nie wydaje przepustek.
Wieczorem w więzieniu dzieją się rzeczy najważniejsze. Grypsiarze obgadują swoje sprawy i pokazują, że są ważni. Cwele czekają, aż przyjdzie ich pora, a przemytnicy kucają nad miskami, żeby z kału wyciągnąć ukryty w prezerwatywie zakazany towar.
Chciał na wolność
Jeden z więźniów, Jakub M., nakręcał się z każdą minutą. Najpierw zaczął chodzić po celi. W tę i w drugą, od okna do drzwi, od pryczy do pryczy i znów od drzwi do okna, w tę i z powrotem. Potem zaczął krzyczeć.
- Na wolność chcę, kurwa! Wolność! Mnie! Ja... Kurwa!
<!** Image 2 align=left alt="Image 1854" >Jego krzyk słyszało około dwustu więźniów z pawilonu nr III. Kilkudziesięciu z sąsiedniego pawilonu widziało też, co dzieje się w jego celi. Pawilony w tym więzieniu położone są jak bloki na blokowiskach, jeden przy drugim. W oknie jego celi dobrze zbudowany mężczyzna, którego ramiona i tors pokryte były tatuażami, zaczął kopać ścianę. Krzyczał, energia go rozpierała, wielu zastanawiało się, kiedy wyrwie ze ściany grzejnik i rozwali nim drzwi celi.
- Był grypsującym - określa krótko pozycję w więzieniu Ryszard Seroczyński, wychowawca w Zakładzie Karnym we Włocławku.
Wśród więźniów Jakub M. cieszył się jednak szacunkiem. A 19 czerwca wieczorem budził strach. W czteroosobowej celi dwóch więźniów leżało na swoich pryczach. Jeden przyglądał się zachowaniu Jakuba M. W tej celi wszyscy byli grypsiarzami. Nie bali się swoich. Pięści nie bali się w ogóle. Bali się jego.
Łbem w drzwi
Pierwsze uderzenie głową o stalowe drzwi wyciszyło na chwilę cały blok w pawilonie III. Kolejne były już komentowane. Ktoś zażartował, że dudni pusty łeb. Inny nie miał wątpliwości, że po kolejnym uderzeniu pęknie mu czaszka. Byli tacy, którzy kiwali głowami z podziwem, bo oto jeden pokazuje, że jest twardy.
O godzinie 22 czterech strażników podeszło do celi Jakuba M.
- Nawołuję pana do zachowania zgodnego z prawem - wypowiedział prawną formułkę wygłaszaną przed interwencją z użyciem bezpośredniego przymusu dowódca strażników.
<!** Image 3 align=right alt="Image 1855" >Odczekali chwilę. Więzień nie uspokoił się. Trzasnęła zasuwa, klucz w zamku i do środka wbiegło czterech mundurowych. Więzień rzucił się do okna. Złapali go jednak za ręce i nogi, i wynieśli z celi. W dyżurce stracił przytomność, a jego oddech ustał.
- Ze strony strażników sytuacja wyglądała naprawdę niedobrze - mówi jeden z funkcjonariuszy więziennych. - Na ich warcie jeden z więźniów walił łbem tak, że mógł sobie coś uszkodzić. W takiej sytuacji zawsze znajduje się ktoś, kto spyta, czy przypadkiem to oni nie rozwalili mu tego łba.
Wyjęli palcami z ust grypsiarza rzygowiny i zaczęli reanimować go metodą usta. Przywrócili mu oddech. Po dziesięciu minutach przyjechała karetka pogotowia. Natychmiast został przewieziony do szpitala.
Zabiła go amfa
22 czerwca, dziesięć minut przed dziewiątą rano Jakub M. zmarł w szpitalu we Włocławku. Na podstawie sekcji sądowo-lekarskiej ustalono, że śmierć została spowodowana „ostrym zatruciem amfetaminą i kanaboilami (pochodnymi marihuany)”, „zespołem wstrząsu toksycznego i niewydolnością wielonarządową”.
- Na podstawie rozmiarów zatrucia, mógł mieć w sobie około ośmiu gram amfetaminy - mówi jeden z lekarzy ze szpitala we Włocławku. - Z jednego grama robi się od ośmiu do dziesięciu działek. Osiemdziesiąt działek...
Jakub M. dobrze ustawił się w kryminale. Wśród więźniów zażywających narkotyki znany był jako handlarz. Na pewno znał wszystkie sposoby przenoszenia ich za kraty. Wiedział, że chowa się je na przykład w butach lub klapkach. Pakowane są w żywność i przesyłane w paczkach pocztowych. Znał też najbezpieczniejsze sposoby przemytu - w ciele więźnia. Niektórzy wkładają je sobie do odbytu - tam strażnicy zaglądają niechętnie.
O śmierci Jakuba M. dowiedzieliby się zapewne tylko rodzina i współwięźniowie, gdyby 23 czerwca o godzinie 19 pod główną bramę więzienia nie podjechały samochody na lipnowskich numerach rejestracyjnych. Wysiadło z nich około dwudziestu mężczyzn. Zapalili znicze pod bramą.
- Mordercy! - krzyczeli w stronę strażników.
Obeszli więzienny mur dookoła. Wszyscy ich usłyszeli. Służba więzienna wezwała policję. Patrol wylegitymował pokrzykujących. Obyło się bez szamotaniny. Wkrótce potem samochody z Lipna odjechały.
Następnego dnia o godzinie 21 wszyscy strażnicy, którzy pełnili wówczas służbę, przeżyli chyba najdłuższe trzydzieści minut swojej służby. Setki więźniów przez pół godziny krzyczało w ich stronę. Rzucali obelgi, wyzwiska, skandowali: jebać kurwy! Echo pomiędzy pawilonami wzbierało się z każdym okrzykiem. Więzienie we Włocławku huczało jak stadion piłkarski.
Kula śniegowa
- W takiej sytuacji wszystko dzieje się na zasadzie śniegowej kuli spadającej ze zbocza - mówi Ryszard Seroczyński. - Jeden z więźniów mógłby zacząć dewastować celę. Mogliby pomóc mu współosadzeni. Kto wie, czy do nich nie dołączyłyby inne cele. Być może ktoś chciałby wyrwać ze ściany grzejnik, żeby wyłamać nim później drzwi? Byliśmy przygotowani na eskalację, ale nie reagowaliśmy, jeśli nie było to konieczne.
<!** Image 4 align=left alt="Image 1856" >Następnego dnia w południe odbywał się pogrzeb Jakuba M. Służba więzienna zastanawiała się, czy uczestnicy stypy przyjadą znów pod więzienie we Włocławku. W Zakładzie Karnym we Włocławku ogłoszono alarm. Dyrekcja zarządziła przeszukanie wszystkich cel, rzeczy osobistych więźniów, ich samych oraz wszystkich pomieszczeń. 18 z osadzonych zostało w trybie natychmiastowym przewiezionych do innych zakładów karnych. O godz. 19 rewizje zakończyły się.
- Nasze działania były rutynowe i ani przez chwilę nie utraciliśmy kontroli nad jakimkolwiek fragmentem więzienia - mówi Ryszard Seroczyński, pełniący obowiązki rzecznika prasowego Zakładu Karnego we Włocławku.
Zwykły dzień
Więźniowie pracowali przy naprawie basenu przeciwpożarowego. Przy bramie wydawano przepustki. W sali gimnastycznej odbywało się uroczyste zakończenie roku szkolnego, w którym uczestniczyło 400 skazanych i 600 członków ich rodzin. Nie doszło do najdrobniejszego incydentu. Pod więzienny mur nie podjechał żaden samochód z Lipna.
Jakub M. skazany został na osiem lat pozbawienia wolności za gwałt zbiorowy ze szczególnym okrucieństwem na nieletniej.