<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Media jeszcze nie ochłonęły, ale Platforma już może otwierać szampany. W końcu za zyski, jakie przyniósł szoł nazwany prawyborami, delikwent, który go wydumał, powinien dostać superpremię.
Tylko kiedy tak oglądałem tydzień temu kulminacyjny punkt tego przedsięwzięcia, czyli niby-debatę kandydatów, żal mi lekko serce ścisnął. Bo wydawało się, że jeśli chodzi o granie mediami - i szerzej kulturą pop - po 20 latach demokracji politycy umieją już więcej. Przecież w trakcie tego spotkania warunki obaj bojowcy mieli komfortowe. Znali pytania, na które sztaby mogły im przygotować odpowiedzi, za to dziennikarze mogli co najwyżej trzymać mikrofony. A prowadzący nie szczypali, po prostu sam lukier i miód. Nic, tylko walnąć godzinę lansu mateczce partii - bo to, co się udało na pewno, to wmówienie redaktorom i reszcie Polaków jak kraj długi i szeroki, że te prawybory to prawie jak w USA.
<!** reklama>No i jak wykorzystali to politycy, którzy - jak Obama czy Sarkozy ze swą Carlą - muszą być dziś gwiazdami kultury masowej? Dali nam gorzką lekcję. W czasie wystąpień wstępnych łypali co chwila oczami na kartki, jakby nie mogli naumieć się tekstu! I jakby żaden magik od PR nie wiedział, że facet z uciekającym wzrokiem robi wrażenie nieszczerego. Krótkie wypracowania, które miały być odpowiedziami na pytania, lepiej przygotował chyba Radosław Sikorski - choć czasami raziły brakiem spontaniczności. Marszałek Komorowski popisał się z kolei słynną już oracją o in vitro... A mogli wszystko - w prawdziwej debacie maglowaliby ich prawdziwi dziennikarze, a nie „prawie jak dziennikarz” poseł Nowak. Przecież nawet Lech Wałęsa dał się perfekcyjnie wytrenować na pamiętne starcie z Miodowiczem, choć potem o wszystkim zapomniał i Aleksander Kwaśniewski „rozklepał” go jak dziecko.
Nikt nie zagrał rodziną, dzieciakami, nie przygotował jakiegoś cudeńka po zakończeniu, historyjki dla mas. Aż człowiek zaczyna tęsknić za nieszczęsnym posłem Palikotem, który dawno zrozumiał, jak tumanić media.
Ale, niestety, nasi politycy, choć trzaskają podobno szkolenie za szkoleniem, wciąż straszą amatorszczyzną. Niby wiedzą, jak się ufryzować, jak ustawić do kamery albo jak z wdziękiem przed kamerą uciec (choć to już nie zawsze, żeby wspomnieć „Władców marionetek” i nadęte reakcje prezesa Kaczyńskiego czy umykającego z nerwowym chichotem posła Schetynę). Już wiedzą też, że dobrze jest zrobić ustawkę z tabloidem, ale kończy się to często tak, jak opisała ostatnio jedna z gazet: pan poseł chciał się popisać jazdą na desce, ale biedaczyna się wywalił
i wyszedł na niezdarę,
a nie na „dynamicznego polityka młodego pokolenia”.
Cóż, w czasach audiowizualnych punkty zdobywa się nie tylko tęgą głowa, ale też wizerunkiem i poptrikami. A klasa polityczna dzieli się na frontmanów i think tanki. No, ale nie ma się co obrażać na to, że powstały telewizja i Internet.