<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >No i proszę, już, już wydawało się, że jedziemy z górki. A wychodzi na to, że dalej grzęźniemy. Jeszcze jakiś czas temu różni mędrcy piali z zachwytu, że oto wreszcie udaje nam się wcisnąć polski patriotyzm w nowoczesne ramy, że robi się on trendy, że koniec z obciachem. Po niedawnym Święcie Niepodległości mam jednak wrażenia smutnawe - z patriotyzmem dalej mamy spory problem. A jeśli chodzi o wpisywanie go w popkulturę, to bardzo spory.
Owszem, nie sprzyjają nam ani okoliczności przyrody - ciemny i ponury listopad to termin raczej na żałobę niż radosne świętowanie - ani bieżące układy polityczne, które przypinają patriotyzm do jednej strony w wojnie polsko-polskiej. No a to rodzi obawy, że manifestowanie go zakończy się przypięciem nam z kolei politycznej etykiety. O ile jednak serce rosło w czasach, kiedy Lao Che wydało superpłytę o powstaniu warszawskim, a filmowi i telewizyjni magicy próbowali nas przekonywać, że bycie Polakiem to niekoniecznie powód do wstydu, to dzisiaj toniemy w rutynie. I to nie na poziomie amerykańskim, gdzie przyzwoity film akcji musi się zakończyć łopotem gwiaździstego sztandaru i nadętymi hymnami na część USA, ale zupełnie innym.
Zresztą nie tylko popkultura ma poważny problem z określeniem tego, czym w ogóle ten dzisiejszy patriotyzm może być. Korzystamy więc z bezpiecznego wytrycha, czyli historii, z naciskiem na martyrologię. Co mieliśmy w serwisach na Święto Niepodległości - poza newsami o kretynie, który zdemolował pomnik na Pawiaku i demolkach lewaków i narodowców? Historię, oczywiście. Krzyże, marsze, wspomnienia, grupy rekonstrukcyjne i nowy serial o roku 1920, który stara się udawać czasy, kiedy seriale były jeszcze serialami, a nie telenowelami.
<!** reklama>Trudno było natknąć się na radość ze zmian - mimo wszystko pozytywnych - z dynamiki współczesnej Polski, mozolnego wykuwania się już nie na niepodległość, ale na społeczeństwo obywatelskie. Nie eksponujemy ani tego, że we wspólnocie siła, zwłaszcza w dobie globalizacji, ani aktywności w życiu społecznym, ani tego, że patriotyzm to dziś wcale nie hamulec zmian, ale fantastyczny napęd. Jasne, że to trudne, bo tryskanie optymizmem zawsze budziło u nas skojarzenia z lizusostwem, a patriotyzm łączono jeśli już nie z narodowymi ofiarami, to z bocianami, wierzbami i pasiakami łowickimi. I kultura pop nam tu nie pomaga. Z utęsknieniem czekam na przykład na songi Elektrycznych Gitar z płyty „Historia”, ale z lekkim niepokojem, czy dostanę coś więcej niż tylko narodowe wypominki.
Na szczęście są jeszcze kibice. Wielkie medialne show, jakimi są dziś widowiska sportowe, to w ostatnich latach manifestacje narodowych kolorów i wspólnotowych zachowań. Nie tylko u nas. Swego czasu niemiecki mundial pozwolił wyjść tamtejszym narodowym barwom z cienia, choć tu powody były zupełnie inne. Oby tylko nasi kibice nie zaczęli się znowu tłuc na meczach kadry między sobą, jak to drzewiej bywało.
y