Emerytura? Nigdy nie w bujanym fotelu. Pan Jan wprawdzie z branżą hotelarską pożegnał się na dobre, ale wciąż pracuje.
<!** Image 2 align=none alt="Image 174078" sub="Jan Góralewski / Fot. Tadeusz Pawłowski">- Ech... Kiedyś to były inne czasy. Pracowałem siedemnaście lat, a „Orbis” był wówczas jedynym reprezentacyjnym lokalem w mieście. Cała śmietanka towarzyska przychodziła do naszej restauracji. Zdarzało się, że na przykład w niedzielę ludzie stali w kolejce po dwie godziny, żeby dostać wolny stolik. Czy to dziwne? Mieliśmy przecież jedną z najlepszych kuchni w Polsce wśród wszystkich lokali orbisowskich. Pisał nawet o nas słynny pan Bikont.
<!** reklama>Szefem kuchni początkowo był pan Pawlik, a po jego śmierci pani Krystyna Pioterek. Pan Pawlik wychodził do klientów. Taki był zwyczaj. Szef kuchni wychodził elegancko ubrany w swoim służbowym stroju, w szefowskim czepku. Dyskutował z konsumentami, pytał, czy im smakuje, co poprawić. A nasze słynne bale? Czterysta osób, czyli prawie maksimum. I ubaw do białego rana. Różne grupy zawodowe gościliśmy. Ludzie tańczyli nawet na stołach, ale wszystko z kulturą, żadnych rozrób.
Wykształcenie kelnerów to osobna długa historia. Dziś nikt tych młodych ludzi nie uczy wszechstronnie. I stąd niezadowolenie gości. Kiedyś dania podawane były na paterach, a nie jak dziś na talerzach. Kelner miał dwa stoliki, które obsługiwał - więcej nie mógł mieć. Całe menu było na półmisku. Kelner pytał gości, co sobie z tego półmiska życzą i to im nakładał. Byłem niedawno w pewnej bydgoskiej restauracji i nie mam, niestety, nic dobrego do powiedzenia, więc przemilczę nazwę tego lokalu.
Byłem tam z gośćmi z Niemiec i Australii. Najadłem się, ale wstydu. Zamówiłem szampana. Podanie tego szampana i kolacji to była tragedia. Jedzenie oceniam na słabą trójeczkę, ale samo podanie, co ja mówię, to było rzucenie na stół. Kelner postawił dania, alkohol i to koniec jego obsługi. Za moich czasów kelnerzy byli przygotowani świetnie do pracy. Dziś knajpa z renomą zatrudnia piękną kelnerkę, która prócz urody nie ma nic gościom do zaoferowania. Czy odwiedzam moją dawną pracę?
Byłem z żoną, która była kelnerką w „Orbisie”, na kolacji w hotelu „Pod Orłem”. Na sali siedzieliśmy sami. Czuliśmy się nieswojo, bo jak nie ma gości, to nie ma atmosfery. Miejsce nie żyje. To ludzie tworzą atmosferę. Szkoda, że dawne dobre czasy minęły. Dziś dorabiam sobie do emerytury, pielęgnuję ogród i wspominam. Córka poszła w nasze ślady. Wybrała studia na kierunku hotelarskim.