https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Gdzie jest prawda o uprowadzeniu?

Zbigniew Juchniewicz
Po latach znów stawiane są pytania o to, jak długo ksiądz Jerzy Popiełuszko przetrzymywany był po porwaniu, gdzie, na czyje zlecenie i kiedy zmarł.

Po latach znów stawiane są pytania o to, jak długo ksiądz Jerzy Popiełuszko przetrzymywany był po porwaniu, gdzie, na czyje zlecenie i kiedy zmarł.

<!** Image 2 align=right alt="Image 99371" sub="Ksiądz Jerzy Popiełuszko / Fot. Muzeum Sługi Bożego Ks. Jerzego Popiełuszki w Warszawie">W październiku 1984 roku dwaj dziennikarze nieistniejącego już tygodnika „Fakty” - Zbigniew Juchniewicz i Maciej Langowski - relacjonowali zdarzenia związane z uprowadzeniem i poszukiwaniami księdza Popiełuszki. Relacjonowali też proces oficerów SB oskarżonych o tę zbrodnię.

Prezentujemy fragmenty ich notatek z tamtego okresu oraz wybrane zeznania składane przed sądem podczas rozprawy. Są one istotne, bowiem w ostatnich dniach kolejny raz publicznie zostały poddane w wątpliwość ustalenia procesu toruńskiego.

Przed prokuraturą


Zapis z rozmowy z prokuratorem (tu imię i nazwisko) Prokuratury Rejonowej w Toruniu, z dnia 21 października 1984 roku o godzinie 15.40.

Dziennikarze: - Byliśmy na miejscu…

Prokurator: - To znaczy gdzie?

D.: - Między Rozgartami a Przysiekiem. W Rozgartach stoi kolumna około ośmiu samochodów milicyjnych - nyski i jeden gazik, zaś miejscowi ludzie mówią, ze szukają ciała księdza, który został porwany.

P.: - Z tą ewentualnością też się przez cały czas liczymy. Tego nie można wykluczyć… Od wczoraj prowadzimy te poszukiwania.

D.: - Jakim samochodem odjechano z porwanymi?

P.: - Jasnym fiatem. Nie można wykluczyć, że był jeszcze jeden samochód. Sprawdzono numery rejestracyjne fiata (KZC 0423) – okazały się fałszywe. Takiego samochodu nie ma.

D.: - Ostatnia sprawa, w tej chwili najważniejsza - kierowca (Chrostowski - przyp. Z.J.). Czy on jest pod kluczem, czy na wolności. Gdzie go można złapać.

P.: - Od jutra w Warszawie, na chirurgii wewnętrznej. Tam chcą go umieścić. Nie… To nie my…

D.: - Potłuczony był bardzo?

P.: - Nie, to znaczy liczne, mnogie lekkie obrażenia – tak można by powiedzieć. Wyskoczył… Był skuty, w kajdankach. Tego nikt nie opublikuje. Jest blokada informacji. Tylko PAP. Myśmy nawet nie podawali tej informacji. Jest nieciekawie. Dużo telefonów dostałem, lecz parę nie nadaje się na powtórzenie, zwłaszcza w niedzielę.

<!** reklama>Na zaporze


Włocławek, 31 października 1984 roku, okolice zapory, rozmowa z pracownikiem stopnia wodnego.

- Kiedy wyciągnęli (ciało - dop. Z.J.) to ja nie mogę powiedzieć.

- Za dwadzieścia szósta wyciągnęli, a znaleźli chyba jeszcze wcześniej. Znaleźli poniżej stopnia wodnego, zaraz tutaj przy zaporze. Szukali w tym miejscu. 20 płetwonurków było, a naraz szukało kilku. Szukali z pontonów, a asekurowała ich milicyjna motorówka. Żadnych gapiów, nikogo tutaj nie wpuszczali. Wszystko było dookoła obstawione milicją. Droga była otwarta przez zaporę.

W piątek, 26 października, droga (przez zaporę - dop. Z.J.) była zablokowana. Nie puszczali żadnych pieszych, nikogo.

Samochody przyjechały na syrenach, później obstawili milicją, pieszych nie puszczali, samochody przepuszczali. Później zablokowali ruch drogowy. Ja byłem w tej czapce ( marynarza śródlądowego - dop. Z.J.) i też ciekawy byłem zajrzeć.

- Gdzie pan idzie - zatrzymuje mnie milicjant.

- Do pracy idę. Mam chyba prawo wejść.

- No, niech pan idzie - odpowiedział, ale jak zobaczył, że idę dalej po zaporze, to mnie zawrócił - relacjonował mi 24 lata temu anonimowy do dziś pracownik stopnia wodnego we Włocławku.

Wszystko zaczynało się przy śluzie. Tu nasi ludzie ubierali płetwonurków i potem przejechali tam, przed zaporę. Pontony wzięli na samochody i pojechali. Od tamtej strony Wisły.

- Czy ciało mogło swobodnie przepłynąć ze zbiornika?

Nie, w żadnym wypadku. Nie ma takiej drogi. Nawet większa ryba nie przepłynie. Jak się trafi węgorz, to przejdzie przez chroniące turbinę kraty, ale łopatki turbiny i tak go poszatkują. Grube stalowe kraty z małymi prześwitami są też przy śluzie oraz przy jazach. Coś, co ma 10 centymetrów przepłynie przez kraty. Ale nic większego.

My tyle lat pracujemy na wodzie i znamy tu wszystkie wiry. Trochę tam widziałem jak pokazywali, gdzie był wrzucony. To było między trójką a czwórkę (trzecim a czwartym jazem – dop. Z.J.), a nie między czwórką a piątką. O, tak – pokazuje. A znaleźli między piątką a szóstką.

Trzy helikoptery były. Lądowały na zaporze czołowej. Jazem woda nie była spuszczana wcale. Można sprawdzić. Odjechali we wtorek, 30 października, o wpół do dziewiątej.

Zostałem oszukany...


Z zeznań Leszka Pękali złożonych przed Sądem Wojewódzkim w Toruniu 2 stycznia 1985 roku:

„Zrozumiałem, że tak tragiczny koniec nie może służyć żadnym, nawet największym sprawom. Przecież człowiek musi mieć pogrzeb… Dlatego wskazałem miejsce utopienia zwłok księdza. Zostałem oszukany i wykorzystany. Mam ogromny żal do siebie, że nie było mnie stać, choćby na ucieczkę. Może ona by coś odmieniła, uratowała życie księdza. Żałuję, że otrzeźwienie przyszło tak późno.

Powinienem był przewidzieć, iż człowiek może zginąć, a stało się coś, czego nie można już odwrócić. Nie potrafię myśleć logicznie, bo przecież od początku wszystko było pozbawione sensu.”

Wrzuciliśmy ciało


Z zeznań Waldemara Chmielewskiego:

„Od momentu, w którym kazano mi napisać oświadczenie dotyczące 19 października, byłem przekonany, że Piotrowski uciekł i będzie się starał działać przeciwko nam. Dopiero 25 października, kiedy w wiadomościach radiowych podczas wizji (lokalnej – dop. Z.J.) usłyszałem, że naczelnik (Piotrowski- dop. Z.J.) został aresztowany. O godz. 12.40 złożyłem oficerowi nagrane na taśmę magnetofonową oświadczenie, że nieżyjącego księdza wrzuciliśmy z tamy we Włocławku. Stwierdziłem wówczas, że żaden człowiek nie mógłby wytrzymać tylu uderzeń w głowę. Byłem przekonany, że przyczyną śmierci było pobicie”.


Drugi dzień procesu, 2 stycznia 1985 roku, Sąd Wojewódzki w Toruniu, Leszek Pękala odpowiada na pytania pełnomocników rodziny księdza Popiełuszki:

Pytanie mec. Edwarda Wende: – Poczuł się oskarżony oszukany, przez kogo?

- Raz, że zginął człowiek, a dwa, że Piotrowski nam do końca dowodził, że jest za tym wysoka decyzja, że mówił, iż jesteśmy bezkarni. (…) 13 października (na wyjazd do Gdańska i próbę spowodowania wypadku samochodowego księdza Popiełuszki – dop. Z.J.) zabrałem magnetofon, żeby nagrać to, co przysięgnie ksiądz. Słyszałem od Piotrowskiego, że gdyby akcja w Bydgoszczy również się nie udała, to 2-3 dni później ksiądz miał jechać do Stalowej Woli. Miała być rozważana możliwość spowodowania wypadku drogowego.(…)


Zeznania Leszka Pękali na procesie 28 grudnia 1984 roku:

- (…) We Włocławku na tamie stanęliśmy w dwóch miejscach. W pierwszym betonowe wypusty były, więc Piotrowski powiedział mi, zwłoki mogłyby się nie utopić. Piotrowski polecił mi zawrócić, zatrzymałem się w innym miejscu. Jak ostatni raz podchodziłem do bagażnika, to miałem wrażenie, że ksiądz nie żyje. Odniosłem wrażenie że jest zimny, bo przypadkiem dotknąłem jego ręki. Na pewno była zimna. (…)”.


Szósty dzień procesu, zeznaje Waldemar Chmielewski:

„(…) Piotrowski jakieś nazwiska wymieniał w kontekście zgody bezpośredniej… Pierwotnie był zamiar uprowadzenia księdza na 2-3 dni, wówczas padła sugestia ze strony naczelnika (Piotrowskiego), żeby się zastanowić nad możliwością przetrzymania księdza w jakimś opuszczonym bunkrze lub opuszczonym budynku” (…)

- Czy wcześniej, przed wyjazdem do Gdańska była poruszana kwestia ewentualnej śmierci księdza Popiełuszki? - pytał sędzia Maciejewski.

Chmielewski: - (…) Że Popiełuszko nie wytrzyma działań dokuczających i może umrzeć. Były trzy koncepcje: żeby przetrzymać księdza w bunkrze w Kampinosie, żeby zakopać po szyję, żeby przywiązać do drzewa i wreszcie upić i porzucić w kompromitującym miejscu.

Prokurator Pietrusiński: - Jakie miał szanse przeżycia Popiełuszko, gdybyście go pozostawili w lesie? Skrępowanego i zakneblowanego?

Chmielewski: - No, znaczne. Bo odpowiednie osoby miałyby być szybko poinformowane, gdzie jest ksiądz.

Pietrusiński: - Jak miał przeżyć w bunkrze, czy były tam warunki do przeżycia?

Chmielewski: - Warunków za bardzo nie było. Pozostałby w bunkrze sam, ale zakładając najgorsze, to na pewno pozostałby sam (…).

Mec. Grabiński: - Oskarżony może powiedzieć na temat umieszczenia księdza w niszy w bunkrze w Kampinosie?

Chmielewski: - Mowa była o bunkrze i wtedy naczelnik (Piotrowski) sam wybrał jedną z nisz.(…) Chyba miała pół metra i na dnie był piasek. (…)

***


Piątek, 25 stycznia 1985 roku, dwudziesty dzień procesu zabójców księdza Popiełuszki. Z magnetowidu odtwarzany jest obraz zarejestrowany na włocławskiej zaporze.

„Na ekranie pojawia się obraz zarejestrowany 30 października 1984 roku. Kilkanaście metrów poniżej zapory ukazuje się ponton. Powoli zbliża się do brzegu holowany przez płetwonurka. Kierujący akcją oficer nakazuje przenieść zwłoki na koronę zapory i ułożyć je na wcześniej przygotowanej folii. Zwłoki ułożone są na wznak, całe pobrudzone. Twarz nosi ślady bicia i zakrwawienia. Sutanna jest zagięta powyżej linii bioder. Nogi są związane, również na rękach widać ślady powiązań. Do nóg przywiązany jest jutowy worek z obciążeniem. (…) Kamera pokazuje zbliżenie szyi. Widać również fragmenty opuchniętej twarzy. (…) Z lewej, górnej kieszeni sutanny wystają dokumenty.

- Jerzy Aleksander… - odczytuje funkcjonariusz. - Okapy, powiat Dąbrowa…

- Czy nazwiska nie da się odczytać? - niecierpliwi się oficer.

- Popiełuszko - czyta funkcjonariusz.

Zmiana planu


Z zeznań Grzegorza Piotrowskiego:


- Jechaliśmy powoli, bo samochód lada moment mógł stanąć. W wysokiej szparze bagażnika ujrzałem twarz Popiełuszki. Wydawało mi się, że jest to twarz martwego człowieka. (…) Planowałem, że do Kampinosu dojedziemy przez Łódź. Z daleka widziałem patrol MO, a Leszek powiedział, że zaraz staniemy z tym bagażem. (…) Zawracaj, powiedziałem Leszkowi - pojedziemy przez tamę. (…) O godzinie 23.55 zwłoki wrzuciliśmy do wody.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski