Norbert M. - oszust i uwodziciel (od pięciu lat wraca na łamy gazet) znów grasuje w regionie. Kradnie w Bydgoszczy, wyłudza w Toruniu. Kolejne odsiadki to przerwy w jego „biznesie”.
<!** Image 2 align=right alt="Image 147684" sub="Rys. Łukasz Ciaciuch">Kolejny raz wyjdzie z więzienia, będzie uwodził i kradł. Potem znów wróci za kraty. Tak już z nim jest. Kocha to swoje drugie życie. Wymyślone, bohaterskie. Jest w nim naukowcem, bogatym biznesmenem, bohaterem wojny w Iraku lub w Afganistanie, komandosem.
Norbert M., 36-letni technik mechanik, bezrobotny, zyskał przydomek Kalibabki. Już kilka razy pisaliśmy o jego podbojach i wyrafinowanych oszustwach. Po każdej publikacji pojawiają się w redakcji kolejne ofiary. Kobiety piękne, wykształcone i bogate. Opowiadają, jak dały się uwieść brzydalowi, który z serialowym Kalibabką niewiele ma wspólnego. Jedna z ofiar tak go opisuje: - Facet wygląda jak ropucha: krępy, zezowaty, czarna czwórka w uzębieniu, ale wystarczy, że cię pocałuje, a zamienia się w księcia z bajki.
Uwiedziona przez Kalibabkę dyrektorka włocławskiego banku tak określa jego moc: - Sprawiał wrażenie człowieka inteligentnego i wrażliwego, umiał mnie słuchać.
Trafił na
podatny grunt.
<!** reklama>Kobieta była w separacji, potrzebowała męskiej akceptacji, wsparcia. Uwierzyła, że Norbert M. jest pilotem, zestrzelonym w Arabii Saudyjskiej, czeka na rentę. Pozwoliła mu jeździć służbowym autem, zamieszkać w jej domu. Romans z Kalibabką przypłaciła zwichniętą karierą. M., który grał rolę jej asystenta, wyłudził od klientki banku - dealerki ekskluzywnych aut z Torunia 2,5 tysiąca złotych (akonto kredytu, którego ta nigdy nie dostała). Prokuratura oskarżyła dyrektorkę banku o współudział w wyłudzeniu pieniędzy.
Dla 30-letniej pani Magdy, właścicielki bydgoskiej agencji turystycznej, Norbert M. był ortopedą z Chicago. Wrócił właśnie z Sudanu z misji „Lekarze bez granic”. Pokazywał jej bliznę po postrzale. Wyglądała jak te po operacji, ale jej zakochane oczy nie widziały w nim oszusta. Urzekł ją troską o matkę. Chciał jej zafundować wycieczkę do Grecji. - Ma być ekskluzywny hotel, piękne miejsce, cena nieważna - zaznaczał i odrzucał kolejne oferty jej agencji. W końcu wyznał, że matka kogoś poznała i wyjeżdża z nim w góry.
<!** Image 3 align=left alt="Image 147684" sub="Po każdej naszej publikacji w redakcji pojawiały się kolejne ofiary Norberta M.">Potem pożycza od pani Magdy drobne sumy; twierdzi, że ma przejściowe kłopoty, czeka na emeryturę od amerykańskiego rządu. Pokazuje jej atrakcyjną działkę w Osielsku. - Tu postawimy dom - obiecuje. Wiezie ją do salonu Nissana, chce kupić najnowszy model, w kolorze, którego akurat nie ma. Pożycza od kobiety 1000 zł i znika. Ma już kolejną ofiarę. A pani Magdzie przysyła SMS-a: „Ja naprawdę ciebie pokochałem. Zawsze będę przy Tobie”. Znajomi podsuwają pani Magdzie naszą publikację. - W jej bohaterze rozpoznałam Norberta - mówi. - Już wiem, że to
przebiegły oszust.
To było latem 2007 r. Krótko po tym, jak Norbert opuścił zakład karny. Trafił tam we wrześniu 2006 roku, rok po naszej publikacji: „Tulipan, czyli zezowate szczęście” (z lipca 2005 r. ). Bohaterki reportażu, panie Beata, Ola, Marta, Anita i Dorota, poprzysięgły oszustowi zemstę.
Pani Beata, pośredniczka nieruchomości, zawdzięcza Kalibabce traumę. Opowiadał jej, że matka i siostra miały wypadek. Przygotowywała mu garnitur na pogrzeb matki, słuchała, jak wydawał polecenia firmie cateringowej, która przygotowywała stypę. Współczuła mu, a on ze łzami w oczach przekonywał: - Jesteś mi potrzebna. Mam już tylko ciebie.
Dla niej był wykładowcą z Wiednia, z własną kliniką rehabilitacyjną w Ciechocinku. W jej agencji szukał mieszkania dla siostry. Rozkochał i zauroczył.
Pani Beata przebudziła się ze snu po kolejnym kłamstwie. Zaczęła Norberta sprawdzać. Ustaliła, że jego matka żyje, a siostry nigdy nie miał. Ma natomiast żonę - lekarkę. Zadzwoniła do niej. - Co roku mam taki telefon od jakiejś oszukanej kobiety. Pani też zapewne chce, aby jej zwrócić pieniądze? - usłyszała. Spotkały się, wymieniły prezenty. - Oddałam sztuczną biżuterię, z której mąż ją okradał - wspomina pani Beata.
Dla pani Oli Norbert był informatykiem z Hamburga z dwoma milionami na koncie. Chciał kupić od niej dom, w którym jej były mąż sypiał z kochanką. Zagrał na jej uczuciach. Sprowadzał dla niej alfę romeo i wciąż się to opóźniało. Któregoś dnia poprosił o 2 tys. zł na operację matki. Potem pani Oli zaczęły jej ginąć pieniądze, a w końcu - portmonetka.
Panie Ola i Beata poznały się przez przypadek. Postanowiły ostrzec przed oszustem inne kobiety. Powiadomiły policję i naszą redakcję. Kilka osób udało się nam przed Kalibabką uratować.
- Koleżanka czytała pani publikację w „Expressie”. Uprzedziła, że człowiek, który przedstawia się jako właściciel „Marwittu” i chce, bym w jego prywatnym przedszkolu uczyła języka angielskiego, może być tym oszustem - wspomina pani Marta, właścicielka szkoły językowej. - Opis się zgadzał - mówi. - Powiadomiłam komendę wojewódzką, że namierzyłam oszusta, ale
policjant mnie wyśmiał.
W firmie ubezpieczeniowej pani Doroty Norbert M. chciał zainwestować milion złotych. Suma zrobiła na niej wrażenie, on sam - nie. Z romansu nic nie wyszło. Jednej z ostatnich ofiar M. zdołał wmówić, że był pilotem w Afganistanie; samolot spadł, a jemu została wada wzroku. Bywał też komandosem GROM i przedstawiał się jako Petelicki, ale Piotr. Nawet zepsutej „czwórce” w uzębieniu nadawał niebanalne znaczenie. - To po morfinie - wyjaśniał.
Jest dobrym psychologiem. Wie, czego oczekują kobiety. Zwłaszcza te po przejściach. Wyszukuje je w niewielkich firmach. Gustuje w ładnych, po trzydziestce. Udaje klienta, łatwo nawiązuje kontakt. Przygotowuje się do rozmowy. Do dziś stosuje ten patent.
Kilka miesięcy temu trafił do firmy pani Bożeny po... materiały budowlane. I znów w jego bajce pojawiły się matka i siostra. One obrzydliwie bogate. On pomaga im budować dom - luksusowy, z tarasami. - Znał detale, wiedział, ile stopni będą mieć schody - wspomina kobieta. Przychodził, radził się, pił kawę. Trafił na szczęśliwą mężatkę, więc
na romans nie miał szans.
- Pewnego dnia ukradł mi 400 zł z kasetki i zniknął... - dowiadujemy się od pani Bożeny.
Trzy tygodnie temu M. odwiedził firmę pana Zbigniewa. Kupował meble biurowe do kancelarii swojej matki. - Twierdził, że jest ona specjalistką od unijnych funduszy. Podał mi wymiary jej biura. I adres: Bydgoszcz, Cieszowskiego 4 - wspomina pan Zbigniew. Klient zabawił w jego firmie półtorej godziny, był wiarygodny, dużo wiedział o meblach konkurencji, o cenie nie dyskutował. Zostawił numer telefonu. Pan Zbigniew miał przygotować projekt aranżacji wraz z ofertą, ale klient nie wrócił. - Numer telefonu okazał się fałszywy, podobnie jak adres kancelarii matki - mówi przedsiębiorca. I cieszy się, że Kalibabka go nie okradł. Słyszał o przygodzie pani Bożeny i o naszej publikacji. - Opis bohatera pasuje do mojego klienta jak ulał - twierdzi. Pan Zbigniew powiadomił policję.
Fakty
Z kartoteki złodzieja
Norbert M., Kalibabka, okrada nie tylko kobiety. Świadczy o tym jego przestępcza kartoteka:
- Lipiec 2003 r. - Sąd Rejonowy w Nakle wymierza M. karę ośmiu miesięcy ograniczenia wolności za kradzież 2647 zł na szkodę pracownika firmy ubezpieczeniowej „Warta”.
- Sierpień 2003 r. – inowrocławski sąd skazuje M. na rok ograniczenia wolności (ma wykonywać prace publiczne) za kradzież pieniędzy z nesesera klienta miejscowej ubezpieczalni.
- Kwiecień 2004 r. - Sąd Rejonowy w Bydgoszczy skazuje M. na 6 miesięcy ograniczenia wolności za kradzież 1,8 tys. zł z portfela klienta.
- Maj 2004 r. - wyrokiem SR we Włocławku Norbert M. dostaje rok więzienia w zawieszeniu na 3 lata za kradzież 2,5 tys. zł.
- 2006 r. - M. zostaje oskarżony o wyłudzenie pieniędzy od dealerki luksusowych aut z Torunia. Za kratami spędza prawie rok.
- Kolejny wyrok (za wyłudzenie) i to, co M. dziś robi, wskazuje na recydywę. Tymczasem Temida jest dla Kalibabki łaskawa, a policjanci traktują go nadzwyczaj pobłażliwie.