https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Egzamin dojrzałości w komisariacie

Esbecy czuli się bezkarni. Zastraszanie, bicie, poniżanie - to ich metody. Chcieli się wykazać. Młodych konspiratorów potraktowali jak groźnych przestępców. Nie przypuszczali, że po latach znajdą się na ławie

Esbecy czuli się bezkarni. Zastraszanie, bicie, poniżanie - to ich metody. Chcieli się wykazać. Młodych konspiratorów potraktowali jak groźnych przestępców. Nie przypuszczali, że po latach znajdą się na ławie

<!** Image 2 align=left alt="sbecja_180" > Był rok 1984. Symboliczna data, trudno jej nie skojarzyć ze słynną książką Orwella. Jesienią tamtego roku miał zginąć ksiądz Jerzy Popiełuszko. To wówczas Służba Bezpieczeństwa czuła się absolutnie bezkarna, czego dowiodły porwania toruńskie. To był zły czas. - Sami jesteśmy zaskoczeni, że po 21 latach doszło do tego procesu. Gdyby ktoś mi wówczas powiedział, że taki będzie finał tamtych przesłuchań i szykan, nigdy w życiu bym nie uwierzył - przyznaje Wojciech Dembek, niegdyś młody konspirator, który na własnej skórze doświadczył tamtego systemu. Dziś wraz z kolegą, Markiem Bernaciakiem, przygotowuje się do stanięcia oko w oko z dawnymi funkcjonariuszami SB. Role się odwróciły.

„Grześ” dla uczniów

Po śmierci Grzegorza Przemyka, warszawskiego maturzysty zakatowanego na komisariacie, toruńska opozycja postanowiła wydawać podziemną bibułę, nawiązującą do tego wydarzenia. Tak narodził się „Grześ” - niezależna gazetka, która miała trafiać głównie do uczniów.

Konieczne więc było stworzenie siatki kolportażu w toruńskich szkołach. - To był czas, gdy w Miętnem koło Garwolina młodzież protestowała przeciwko usuwaniu krzyży - dodaje Marek Bernaciak. - Naszą akcją z krzyżami i plakatami o treści patriotyczno-religijnej mieliśmy przetestować tworzoną siatkę, której głównym zadaniem miało być rozprowadzanie „Grzesia”.

Zasady były ściśle określone - dostarczający materiały do szkoły nie zajmowali się rozwieszaniem. Nam się udało - w „Budowlance” nie doszło do wpadki.

Wpadka w I LO

Gorzej akcja wyszła w I LO. Tak się złożyło, że klasy, w których uczyli się młodzi konspiratorzy przygotowani do rozwieszania bibuły, uciekły na wagary. To był pierwszy dzień wiosny, 21 marca, dzień wagarowicza. By uniknąć zdemaskowania, konspiratorzy nie mogli się wyłamać. Dlatego rozklejaniem plakatów i wieszaniem tekturowych krzyży z napisem „nigdy przed przemocą nie ugniemy szyi” zajął się sam Wojciech Dembek, który kierował w szkole akcją.

Czujna i usłużna dyrekcja natychmiast wezwała SB. Dyrektor wydał nauczycielom polecenie, by podali nazwiska uczniów, którzy spóźnili się do klas po dzwonku. Wśród nich znalazł się Wojciech Dembek: - Naszą piątkę zapakowali do nyski stojącej na dziedzińcu szkoły. Miałem przy sobie jeszcze bibułę - wspomina. - Jakimś cudem przed samą komendą przy ul. Bydgoskiej udało mi się ją wyrzucić. Po drodze esbecy straszyli nas wywiezieniem do lasu. To kojarzyło się jednoznacznie. Mieliśmy się bać i to im się udało osiągnąć.

Przesłuchania

Pierwsze przesłuchanie. Esbecy zachowują się jak kowboje, są panami świata. Okazało się, że rewizja w domu licealisty przyniosła skutek, w biurku znaleziono bibułę.

- Mamy cię! - krzyczeli. - Zaraz zaczniemy rewizję osobistą, rozbierzesz się do naga. Byłem przerażony - wspomina dawny konspirator. - Skończysz jak Grzesiu - grozili - zapomnij o maturze!

Trafił do aresztu wWąbrzeźnie, tam był ponownie przesłuchiwany. Ostatecznie uznał, że wymyśli historię jak z filmu. Materiały miał dostać od nieznanego mężczyzny koło sklepu „Jubilat”. Przyznał się, ale nie wsypał nikogo z siatki. Jeden z esbeków wymachiwał nad nim pałką. Po chwili dostał kilka uderzeń pięścią. Nagle spytano, z kim chodzi na religię. Przestraszony chłopak wymienił nazwisko Marka Bernaciaka, bo uznał, że udając szczerego nie może nagle zapomnieć rzeczy jawnych i oczywistych.

- To był błąd - przyznaje dziś Wojciech Dembek. - Trzeba było milczeć i popaść w amnezję absolutną. Ale łatwo tak mówić teraz.

20 godzin na rzecz szkoły

Gdy Marka Bernaciaka wezwano do dyrektora, czuł, co się święci. Przesłuchiwany był 23 marca, w czasie gdy z Wąbrzeźna wypuszczano Wojtka. Choć nie był podejrzanym, a jedynie świadkiem, przeprowadzono rewizję osobistą. Pytano o kontakty z Wojtkiem i księdza, który uczył ich religii. Jeden z dzisiejszych oskarżonych walił go z otwartej dłoni w kark. Owo „karczycho” wyznaczało rytm przesłuchania.

26 marca ukazał się pierwszy numer „Grzesia”, kolportażem zajął się Marek. Wojtek był „zneutralizowany”, zresztą na ten dzień miał wezwanie, więc esbecy skoncentrowali się na Marku.

- Byłem śledzony w sposób wręcz wyzywający. Fiat, wołga, żuk - w tych samochodach widziałem ludzi, których znałem z przesłuchania - wspomina. - Ostatecznie wezwano mnie ponownie do komendy.

Korzystając z porad „Małego konspiratora” oraz ludzi z opozycji, odmawiał odpowiedzi na kolejne pytania. To rozwścieczyło jednego z dzisiejszych oskarżonych. Chwycił Marka za włosy i kilkukrotnie uderzył jego głową o ścianę. Chłopak wyszedł z komendy roztrzęsiony. Pomocy udzielono mu w poradni zdrowia psychicznego przy ul. Mickiewicza.

Z tamtej wizyty pozostał ślad do dziś, opis jego stanu wywołanego przesłuchaniem. Dostał środki uspokajające, przez wiele nocy dręczyły go koszmary. Sprawa Wojtka zakończyła się warunkowym umorzeniem, jednak prokurator nakazał, by winowajca „wywieszający plakaty o treści nawołującej do wywołania niepokoju publicznego lub rozruchów” odpracował na rzecz szkoły 20 godzin.

Dyrektor przypilnował, by kara się odbyła. Wojtek z Markiem razem solidarnie targali meble. Sprawdzano ich z zegarkiem w ręku.

Jednym z zainteresowanych procesem jest ksiądz Sylwester Dober, dziś proboszcz w Bzowie koło Warlubia, a wówczas ksiądz, o którego lekcje religii wypytywali esbecy. To jego obaj dawni „partyzanci” uznają za dobrego ducha, człowieka, który pokazywał, na czym polega godność. - Chyba trochę idealizują moją rolę. Oni z domów wynieśli swój światopogląd i odwagę. Jeżeli jednak aż tak dobrze mnie wspominają, to bardzo mi miło - przyznaje ksiądz Sylwester. - Trudno o tamtych czasach zapomnieć. Lekcje organizowaliśmy w salce katechetycznej, w której trudno się było wszystkim zmieścić.

Było tam i kilku konformistów, którzy mówili: Po co wam to, po co się narażać? Jednak szczególnie Wojtek Dembek wiedział, że tak trzeba. Ja ich tylko wspierałem duchowo, obiecywałem modlitwę. O zatrzymaniach oczywiście dowiedziałem się bardzo szybko. Wszyscy to przeżywaliśmy. Mimo gróźb obaj chłopcy nie zostali zatrzymani w dniu matury. Zdali z powodzeniem. Jednak za prawdziwy egzamin dojrzałości uznają do dziś to, co działo się trochę wcześniej.

Prosto w oczy

Dziś byli esbecy grają klasycznego „głupa”. - Nie przyznają się do niczego. Niektórzy twierdzą nawet, że nie wiedzieli, czym zajmowała się SB, w której służyli - mówi prokurator Mieczysław Góra z bydgoskiej delegatury IPN. - Stracili pamięć.

Wojciech Dembek i Marek Bernaciak nie chcą zemsty. Chodzi im o sprawiedliwość. - Byliśmy tylko młodymi ludźmi, upominającymi się o oczywiste prawa - mówią. - A oni potraktowali nas jak groźnych przestępców. Zapamiętaliśmy ich niesamowitą gorliwość. Zachowywali się tak, jakbyśmy byli ludźmi naprawdę niebezpiecznymi. Chcieli się wykazać. A my dziś chcemy spojrzeć im w oczy.

Polecane oferty
* Najniższa cena z ostatnich 30 dniMateriały promocyjne partnera
Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski